2. Ratunku...

302 8 0
                                    

Obudziłam się. Tym razem leżałam na łóżku i wpatrywałam się w sufit. Minęły już 3 dni od kąt się pokłuciłam z Anitą.
- Rózia... przepraszam za to co powiedziałam... ja... nie chciałam... wcale tak nie myślę... wiesz o tym... prawda?... przykro mi... - ciągnęła w nieskończoność. Przeprosiła mnie i wyraziła skruchę. To mi wystarczy.
- Anita... wiem. Ja też cię przepraszam, ale martwię się. -
- Zgoda? - spytała się z troską.
- Jasne!!! - wykrzyknęłam i podbiegłam żeby się przytulić. Siedziałyśmy tak przez kwadrans w bardzo szczelnym uścisku. Wziełyśmy ubrania i poszłyśmy do łazienki. Ubrałyśmy się. Miałam na sobie pudrowo różową bluzkę w kwiaty i czarną spudnicę oraz czarne baletki. Anita założyła białą sukienkę i swoje czarne baletki. Stanełyśmy przed lustrem. Zobaczyłam w nich wysoką i szczupłą blondynkę o błękitnych oczach. Włosy były długie i lekko zakręcone. To byłam ja. Moja siostra miała długie, czarne i zakręcone włosy. Błękitne oczy i cerę jak śnieg. Tak samo wysoka jak ja. Związałam włosy w długi warkocz. Anita w kok. Wyszłyśmy z domu. Poszłyśmy od razu na rynek. Było tam wiele osób. W pewnym momencie ktoś nas zatrzymał.
- Dokumenty do kontroli! - skoczyłyśmy ze strachu. Wyjełyśmy dokumenty i odwróciłyśmy się do żołnierzy.
- Edmund! Kacper! Ale nas wystraszyliście! - Anita była na nich zła.
- Anita?! Co wy tutaj robicie? - spytał jeden z nich.
- Ehhh. A co możemy robić na rynku, Edmund??? Przyszłyśmy kupić śniadanie - odpowiedziała wesoło. A więc on to Edmund. A ja w tym czasie warjowałam. Czułam tyle smakowitych zapachów... Odwróciłam się by spojrzeć z kąt dobiega zapach. Stoisko z ciastami.
- Wybaczcie na chwile muszę odejść...-
- Co się stało Rózia? - spytała, ale ja już stałam przy stoisku.
- Przepraszam, ile kosztują ciasteczka z malinami? - spytałam. Miałam teraz wielką ochotę na coś słodkiego.
- Dwadzieścia złotych. Sama robiłam. Ze świeżych owoców. - ze świeżych owoców... ach... mam nadzieje że mam tyle pieniędzy... zaczełam szukać wypłaty. Mam!!! Podałam pieniądze, a pani mi ciasteczka.
- Dziękuję. - odeszłam od stoiska i wzięłam jedno ciastko do buzi. Zamknęłam oczy. Ach... przepyszne... Nagle poczułam jak ktoś odgryza kawałek ciastka z moich ust. Szybko otworzyłam oczy. Marcin oczywiście.
- Cześć księżniczko! Z kąt masz ciastka?! - walnełam go pięścią w brzuch. Udał że zabolało.
- A z kąt mogłabym je mieć?! Kupiłam! - wykrzyknęłam wesoło.
- Błagam... daj więcej... - zrobił wielkie, maślane oczy kociaka. Nie dało się odmówić.
- Tia... Dobra. Bierz zanim się rozmyśle... - podałam mu siatkę, a on wziął i uciekł!!! Jak mógł?!
- Marcin! Wracaj tu! Natychmiast! - wykrzyknęłam. Ciągle biegł... zaczełam go gonić.
- Marcin! - krzyczałam. Wciąż biegłam jak szalona. Ile sił w nogach. Potknęłam się. Upadłam na kolana. Usiadłam. Spojrzałam na kolano. Leciała krew. To samo kolano co trzynaście lat temu. Marcin gdy tylko to zobaczył przybiegł.
- Rózia. Twoje kolano! Krwawi! Poczekaj... zaraz coś wymyśle... - był przerażony...
- Spokojnie Marcin... To nic takiego. Było gorzej... - uspokoiłam go. Przynajmniej próbowałam...
- Co?! Jak mam być spokojny?! - rzucił bez zastanowienia.
- Anita! - zawołałam Anitę. Spojrzała się w moim kierunku. Od razu przybiegła.
- Co się stało? -
- Przewróciłam się. Krew leci z TEGO kolana. -
- Poczekaj. Edmund! - wykrzyknęła. Niemiec szybko przybiegł, a za nim biegł Kacper.
- Anita! Róża! Co się stało? - spojrzałam na niego krótką chwilę i wskazałam na kolano.
- Jasne... już szukam. Kacper zajmij się nią. - rozkazał Edmund.
- Łapy precz od mojej Różyczki! - wykrzyknął Marcin i popchął Kacpra.
- Marcin! Spokojnie, oni jej pomogą... rozumiesz?? - spytała spokojnie i cicho Anita. Pomóc mi! Niemcy! Hah! To tak możliwe jak to, że jestem zaginioną Ruską księżniczką! Czyli wogule! Marcin tylko pokiwał głową na tak.
- Dobrze. - potwierdziła. Skinęła głową do Kacpra że zezwala na podniesienie mnie.
- Rózia... spokojnie... trzymaj się mnie. Dobrze? - spytał. Przerażona skinęłam głową na tak. Podniosł mnie. Edmund szybko znalazł opatrunek i wodę utlenioną. Anita to wzięła.
- Marcin! Masz chusteczkę? - spytała.
- Tak! - szybko jej podał, spojrzał się na mnie, a potem na Kacpra u którego siedziałam na kolanach. Widziałam że Marcin miał wielką ochotę by uderzyć Niemca. Anita! Pośpiesz się! Błagam... krzyczałam w myślach. Anita spojrzała się na mnie tak jakby czytała mi w myślach.
- Róża... staram się jak najszybciej... doskonale o tym wiesz. - miała rację. Z miliard razy opatrywała mi kolano. Zagryzłam wargę. Po chwili moje kolano było umyte wodą utlenioną i zabandarzowaną plastrem. Wreszcie mogłam zejść z kolan Kacpra.
- O, nie! Spóźniłam się! Pa! Muszę biec! - za chwile już mnie nie było. Biegłam jak szalona. Byle żeby szybko.
- Róża! Poczekaj! Podwioze cie! - wykrzyknął Kacper. Stanełam. Spojrzałam się na mężczyzne. Stanął na przeciwko mnie. Oparł ręce o kolana i lekko się pochylił żeby odetchnąć.
- To jak, jedziesz? - spytał.
- A mam wybur? - spytałam. Zaśmiał się.
- Oczywiście że masz. To jedziesz, czy nie? -
- Tak. - poprowadził mnie do samochodu. Otworzył przede mną drzwi. Wsiadłam. Mówi że mam wybur, ale gdybym się nie zgodziła dostałabym pewnie kulke w łeb. Napewno. Wsiadł do samochodu. Ciągle gapił się na moją spudnicę. Boje się.
- Jesteśmy - wreszcie. Pomyślałam. Szybko wysiadłam z auta. Próbowałam dobiec jak najszybciej do drzwi. Złapał mnie za rękę. Co jest?!
- Proszę poczekaj. Wyjaśnie wszystko kierownikowi. - spojrzałam na niego. Zapadła cisza. Próbowałam wyrwać rękę, ale on przyciągnął mnie bardzo blisko. Za blisko!!! Przełknęłam ślinę. Niebezpiecznie zbliżył nasze wargi. Pocałował mnie! Boże! Ratuj... Błagam! Modliłam się. Wreszcie przestał. Odepchnęłam go od siebie. Wpadłam do fabryki.
- Ratunku... - wyszeptałam. Ariana spojrzała na mnie z przerażeniem. Nigdy nie prosiłam o pomoc, ratunek. To było nowe. Za mną wpadł Niemiec.
- Róża! Czemu się spóźniłaś?! ZNOWU się spóźniłaś?! -
- Panie kierowniku Róża miała wypadek. Mogę ją ze sobą zabrać? - odezwał się Kacper. Kierownik Barcki tylko pokiwał głową. Nie chciał się narażać. Kacper złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Wrzucił mnie do samochodu. Jechaliśmy powoli. Nagle się zatrzymał.
- Wysiadaj - powiedział i wyszedł z samochodu. Otworzył przede mną drzwi. Czułam lęk. Co on chce ze mną zrobić?! Zaprowadził mnie w najciemniejszy kąt. Rzucił mnie o ziemię. Jeszcze na rynku był taki miły... ach... co ja sobie myślałam?! To Niemiec. Napewno nie ma dobrych zamiarów. Skuliłam się i oparłam o drzewo. Czy to był mój koniec? To straszne. Ach... Marcin, gdzie jesteś? Proszę ratuj... już nigdy, ale to nigdy nie wpadnę w tarapaty. Obiecuje, tylko uratuj mnie...
~♥~

Stupid HeartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz