4. Gdy jest czas na śmierć...

253 8 2
                                    

Obudziłam się o 4. Nie chciałam znów się spóźnić. Otworzyłam szafę. Wyjełam białą, zwiewną bluzkę oraz krótkie spodenki które sama zrobiłam z dżinsowej spudnicy. Mam dość chodzenia w sukienkach i spudnicach. To nudne. Poszłam do łazienki. Ubrałam się. Tym razem związałam włosy w kok. Założyłam czarne baletki. Wyszłam. Napisałam list do Anity:

Jestem na rynku. Nie martw się i mnie nie szukaj, być może będę już w pracy. Nie dam się żadnym Niemcom. Miłego dnia.                 Róża

Położyłam list na stoliku nocnym i ustawiłam budzik na piątą. Wyszłam z domu. Poszłam na rynek. Znów kupiłam ciasteczka z malinami. Dam je dziś Arianie. Ma urodziny. Kupiłam też chleb i marmolade. Po drodze do pracy jadłam moje śniadanie. Dotarłam pod fabrykę. Jeszcze zamknięta. Wow! Pierwszy raz przyszłam do pracy przed czasem! Jestem pod wrażeniem! Usiadłam na schodach. Słońce dopiero wschodziło. Na ulicach nie ma nikogo, tylko pare żołnierzy. Zaczełam się nudzić, więc zaczełam chodzić po krawężniku. Rozłożyłam ręce na bok, tak by złapać równowagę. Przyszedł dyrektor fabryki - pan Gunz. Otworzył fabrykę, ja jeszcze trochę czasu postałam. Przyjechała ciężarówka. Napewno z getta. Weszłam. Poszłam do magazynu po części. Wróciłam do stanowiska. Zaczełam robić pistolety. Wszedł pan Barcki.
- R-Róża?! Ty już tutaj?! Nie spóźniłaś się?! Czy ja śnie?! - był widocznie zdziwiony i w wielkim szoku.
- Dzień dobry panie kierowniku. Tak już przyszłam. Czy coś się stało? - lekko się uśmiechnełam i spytałam.
- Dzień dobry. Nie, wszystko w porządku. Wręcz świetnie... - to ostatnie bardziej powiedział do siebie niż do mnie. Wróciłam do pracy. Przyszła Ariana.
- Cześć Róża. Co się wczoraj stało? Prosiłaś o pomoc... -
- Cześć Ariana. Wczoraj... ten Niemiec który mnie zabrał... on... najpierw mnie pocałował, a potem próbował mnie zgwałcić... - przeraziła się.
- Ale co ważniejsze - wszystkiego najlepszego z okazji urodzin Ariana. -  strąciłam śróbkę. Ukucnełyśmy. Podałam jej ciasteczka z malinami.
- Ale Róża... ja nie mogę tego przyjąć. Jak to u mnie znajdą będzie po mnie... Ale i tak dziękuję. - wepchnęłam ciasteczka do jej kieszeni.
- Ależ proszę - wstałyśmy z podłogi. Zaczełyśmy robić broń. W pewnym momencie skończyły nam się części.
- Chodź, pójdziemy razem - zaproponowałam. Ariana się zgodziła. Weszłyśmy do magazynu. Przymknęłyśmy drzwi. Ariana wyciągnęła ciastka z kieszeni fartuszka. Zaczełyśmy jeść. Znalazłyśmy wszystkie potrzebne nam części. Gdy wychodziłyśmy z magazynu, dziewczyna jeszcze wzięła jedno ciastko. Wróciłyśmy do pracy. Ariana wciąż rozkoszowała się ciasteczkiem. W naszą stronę zaczął iść kierownik. Nastolatka zaczeła szybko przełykać ciastko. Nie zdążyła...
- Hej, ty! Żydówka! Ariana! Co ty żresz?! - rzucił Barcki.
- N-nic. P-przełykałam ś-ślinę. - próbowała wyjaśnić kłamiąc. Co mogę zrobić?!
- Panie kierowniku Ariana ma rację. Nic nie jadła... - mało myśląc poparłam Żydówke.
- A ty jeszcze ją bronisz?! Róża! Panno Nowak! To Żydówka!!! - o-o mam problem. Publicznie pomogłam Arianie. Już po nas... Barcki nie toleruje pomocy dla Żydów
- J-ja... m-my... mówimy prawde... o-ona nie kła-kła- kłamie... j-ja tylko mówię prawdę... -
- To jest pomoc dla Żydówki! Wiesz że mogę cię za to roztrzelać?! - pokiwałam głową na to że wiem. Cała się trzęsłam ze strachu. Barcki strzelił w Arianę, a potem celował w moją głowę. Strzelił. Ufff... spudłował... kula poleciała nad moją głową. Zemdlałam.
                   ~♥~
Obudziłam się. Byłam w jakiejś... celi?! Co u licha!? Gdzie ja jestem?! Byłam zdenerwowana, ale też wystraszona. Wstałam. Stanełam przed drzwiami.
- Hej! Wypuście mnie!!! Gdzie ja jestem?! - krzyczałam i waliłam w drzwi. Zaczeły się otwierać. Odsunełam się.
- Co ty tu robisz? - spytał pan dyrektor Gunz.
- Dzień dobry panie dyrektorze. Nie wiem... nie wiem jak tu się znalazłam ani nie wiem gdzie jestem... -
- W piwnicy. Jesteś w piwnicy. -
- Dziękuję. Czy mogę iść do domu? - spytałam.
- Powinnaś. Jest już godzina po zamknięciu zakładu. - już?! W tym momencie zdałam sobie sprawę z tego co dziś się stało. Nie ma już Ariany...
- Dobrze. Do widzenia. - powiedziałam grzecznie i wyszłam z fabryki. Była osiemnasta. Wróciłam do domu. Przywitali mnie wszyscy. Mama i Marcin mnie przylulili. Anita płakała.
- R-Róża! Jak ja się martwiłam... gdzie byłaś? - spytała siostra.
- Yyyyy... Anita zaraz ci opowiem. OK? -
- Tak. Chodź. - poszliśmy do pokoju. Usiedliśmy na łóżkach.
- Dobrze Rózia... więc powiedz, gdzie byłaś przez tą godzinę? - spytał łagodnie i spokojnie Marcin.
- A więc... od początku. Przyszłam do pracy. Byłam pierwsza. Żydówka z którą pracowałam miała dziś urodziny. Kupiłam jej ciasteczka z malinami. Dałam je Arianie. Była przeszczęśliwa. Poszłyśmy razem do magazynu. Tam zaczełyśmy jeść. Gdy wróciłyśmy kierownik zauważył że Ariana je. Zastrzelił ją, a potem celował we mnie, bo próbowałam jej pomóc. Zpudłował... to ostatnie co pamiętam. - miałam łzy w oczach. Przerwałam. Ale postanowiłam mówić dalej.
- Obudziłam się w piwnicy. Krzyczałam żeby ktoś mnie wypuścił, a wtedy pojawił się pan Gunz. Otworzył mi drzwi i pozwolił iść do domu. To wszystko. - byli zszokowani tym co usłyszeli. Nie dziwię się im.
- Ile lat miała Ariana? - spytała się z troską Anita.
- Szesnaście lat. Taka młoda... to przeze mnie umarła. Gdybym nie dała jej tych ciastek żyłaby... - łzy same spływały mi po policzkach. Wtuliłam się w swoją pościel,misia którego kiedyś zrobiła mi mama i ulubioną koszule taty. Nadal nim pachniała. Moje rodzeństwo podeszło do mnie i mnie przyluliło.
- Nie. To nie twoja wina. Róziu... chciałaś dobrze. Chciałaś jej pomóc, choć wiedziałaś co ci za to grozi. Jesteś dorosła, jesteś osobą, która się nie poddaje i chce pomagać innym, nie ważne jakie będą tego konsekwencje. Jesteśmy z ciebie dumni. - wtrąciła się mama, która też mnie przyluliła.
- A-Ale... nie uratowałam jej... Ariana nie żyje... -
- Ale Róża! Próbowałaś... to najlepsza rzecz jaką mogłaś zrobić. Nie wiem czy ja bym się na to odważyła... Jesteś z nas najmłodsza, ale najszlachetniejsza i najodważniejsza. Jesteś niesamowita... Róża... jesteś Polką. Jesteś patriotą, sama to dziś udowodniłaś. Nie! Nie dzisiaj,  każdego dnia to udowodniasz... - mówiła czarnowłosa. Uśmiechnełam się. Skoro Anita tak mówi, to znaczy że tak jest.
- Może pójdziemy do parku? - spytał mój przyjaciel - Marcin.
- Tak. To dobry pomysł. Jest jeszcze jasno i nie ma godziny policyjnej. - stwierdziłam zadowolona.
                     ~♥~
Dotarliśmy do parku. Mama poszła kupić ciasteczka. Anita i Marcin spotkali znajomych, a ja poszłam nazbierać kwiaty na bukiet dla mamy. Pamiętam gdzie jest wielka polana. Poszłam tam. Jedyne nie zniszczone przez tą wojnę miejsce w Warszawie. Naprawde pięknie... zaczełam zbierać białe kwiaty.
- Też lubisz tu przychodzić? - spytał męski, basowy głos. Natychmiast się odwróciłam. Moja spinka pękła. Teraz miałam rozpuszczone włosy sięgające do pasa. Spojrzałam na mężczyzne. To ten major... Miał czarne włosy i oczy w kolorze Wisły, białą koszule i czarny krawat. Był naprawdę przystojny jak na Niemca.
- Dzień dobry. Tak, naprawdę jest tu pięknie. Prawda? - uśmiechnełam się lekko. Wciąż uważałam na słowa i na majora.
- Tak. Czy twoja siostra dotarła do domu? -
- Tak. Dziękuję... -
- Nie dziękuj. Jak masz na imię? - spytał.
- Róża. Róża Nowak. Prosze pana. - zaczełam mówić.
- Miło mi cię poznać. Jestem major Marcus Gutz. Zastanawiam się... czy zgodziłabyś się na zostanie tłumaczem w moim hotelu? Zauważyłem że świetnie mówisz po Niemiecku. - zbierałam kwiaty gdy to zaproponował. Spojrzałam się na niego zdziwiona.

Stupid HeartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz