4. Intruz

1K 154 12
                                    

Następny poranek Lewisa Lennoxa nie miał nic wspólnego z tonięciem. Dla odmiany, powitała go dojmująca susza, wyczuwalna zwłaszcza w ustach, ale, jak wiedział z poprzednich takich wypadków, już wkrótce miała dotrzeć również do głowy i żołądka. Wyjątkowo nie spieszył się z otwarciem oczu, bojąc się konfrontacji ze światłem słonecznym, które już na niego czyhało na granicy powiek. Ostatecznie zmusił się do tej czynności i niemal od razu pożałował swojej brawury, bo promienie poranka boleśnie ukłuły go w oczy.

Było wcześnie. Zaskakująco wcześnie, zważywszy na to, ile wypił poprzedniego wieczora. Wedle wszelkich prawideł powinien spać przynajmniej do południa, o ile nie dłużej. Tymczasem jakaś niegodna siła odebrała mu przywilej spokojnego śnienia, wyrozumiałym snem bez snów.

Drgnął gwałtownie w pościeli, kiedy usłyszał na dole jakiś hałas, uświadamiając sobie, że nie obudził się bez przyczyny. Spiął wszystkie mięśnie i wstrzymał oddech, nasłuchując.

Świadomość przychodziła powoli. Przypomniał sobie, że jest w Lastheaven, nie w Nowym Jorku, że śpi w starym łóżku swoich rodziców, zamiast we własnym pokoju z czasów dzieciństwa, który zajmował odkąd się tu zjawił. Dotarły do niego też pierwsze igiełki bólu, kumulujące się głównie w okolicy żeber i szczęki.

Nie rozumiał dlaczego go boli.

Hałas powtórzył się, upewniając Lewisa, że nie jest w domu sam, więc zwlekł się ostrożnie z łóżka i - najciszej jak tylko potrafił - zakradł się do drzwi sypialni. Zdawało mu się, że ktoś jest w kuchni, słyszał szum wody i ciche kroki, a serce automatycznie przyspieszyło mu tempa, żwawiej sącząc krew do płuc i mózgu. Teraz, oprócz obecności intruza, słyszał wyraźnie własny puls.

Ktoś go znalazł? Czy może to tylko Laura postanowiła zrobić mu niespodziankę, przyjeżdżając na kilka dni? To byłoby do niej niepodobne, tak przyjeżdżać bez ostrzeżenia, ale ostatnimi czasy rzadko zmuszał się, żeby odebrać telefon.

Zdawał sobie sprawę, że jego reakcja niebezpiecznie zbliża się do granicy paranoi, chociaż może nie do końca. Kiedyś już stracił czujność i to okazało się najgorszą decyzją w jego życiu, dlatego pozwolił sobie na to wariactwo, chwytając najcięższą rzecz, jaką miał pod ręką i ostrożnie schodząc po schodach. Była to stara, żeliwna figurka jego matki - wysoka na prawie piętnaście cali sowa, przyglądająca się światu z przechyloną na jedną stronę głową. Powinna wystarczyć, żeby ogłuszyć potencjalnego intruza, o ile nie wyrządzić mu większej krzywdy.

Drzwi do kuchni były uchylone, a jego gość najwyraźniej nie czuł potrzeby by kryć się ze swoją obecnością. Pogwizdywał cicho, krzątając się po wnętrzu, na co Lewis tylko zmarszczył brwi, zaskoczony.


***


William pisnął głośno, kiedy w pewnym momencie odwrócił się od staromodnej gazowej kuchenki i zobaczył za swoimi plecami Lewisa, trzymającego w dłoni równie staromodną figurkę, jakby zamierzał go zaatakować. Nie miał pojęcia kiedy mężczyzna zdążył się obudzić, nie wspominając już o tym, że nie słyszał zupełnie jak schodził na dół.

- Co pan robi? - zapytał słabo, patrząc jak mężczyzna opuszcza narzędzie niedoszłej "zbrodni", wyglądając na odrobinę zmieszanego. Tak było w rzeczywistości. Rozmyte przez alkohol wspomnienia z poprzedniego wieczora jeszcze do niego nie wróciły, dlatego William Carter był jedną z ostatnich osób, które spodziewałby się zastać w swojej kuchni.

- To ja powinienem zapytać, co ty tutaj robisz - wyburczał, niezbyt uprzejmie, odstawiając bezużyteczną w tej chwili figurkę na stół kuchenny. Rozejrzał się po pomieszczeniu, ze zdziwieniem rejestrując sporych rozmiarów reklamówkę, która na pierwszy rzut oka zawierała prowiant, dużo zdrowszy niż miał w zwyczaju kupować Lex. Pomieszczenie było też dziwnie czyste, czystsze niż je poprzedniego dnia zostawił. Kubki po kawie, do tej pory zagracające jeden z blatów, teraz, umyte, stały w karnym rzędzie na ociekaczu nad zlewem. Zlewem, w którym nie walały się już brudne naczynia.

Trzy kroki od nieba | YAOIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz