6. Zaginiony

1K 138 8
                                    

- W takim razie od kiedy chcesz zacząć?

Jason Carter nie bawił się w podchody, kiedy tylko Lewis zjawił się u niego w biurze i wydusił z siebie informację o tym, po co przyszedł. Uśmiechnął się szeroko, ukazując przy tym niemal całe swoje uzębienie, następnie podniósł z za biurka, podszedł do szafy i wyciągnął z niej kilka koszul w piaskowym kolorze, zerkając przy tym oceniająco na dawnego przyjaciela, jakby próbował oszacować który rozmiar będzie dla niego odpowiedni. W końcu wybrał dwie z nich i bez zbędnych wstępów położył je przed nim na blacie, dokładając wyciągniętą z szuflady biurka odznakę. Lewis cieszył się, że chociaż raz nie musi niczego tłumaczyć, bo, prawdę mówiąc, ciężko byłoby wyjaśnić, dlaczego zdecydował się akurat tego dnia i dlaczego w ogóle się zdecydował. Nawet teraz, kiedy ściskał już w dłoni służbowy uniform, a wypolerowana odznaka śmiała się z niego, trudno mu było powiedzieć, żeby faktycznie "chciał" zacząć. Jakiegokolwiek dnia. Ale wiedział jednocześnie, że jeśli nie zmusi się do jakiejś codziennej aktywności, jak wychodzenie do pracy chociażby, w końcu oszaleje do reszty i strzeli w łeb sobie, albo komuś. To pierwsze było bardziej prawdopodobne, bo śmierć za życia nigdy nie powinna iść w parze z prawem do posiadania broni i glockiem w szufladzie nocnej szafki. 

- Nie wiem. Od teraz? - uświadomił sobie, że od dłuższej chwili po prostu stoi, wpatrując się w trzymane przedmioty, pod wyczekującym spojrzeniem Jasona. Chyba odpowiedział dobrze, bo szeryf uśmiechnął się jeszcze szerzej, tak szeroko, że Lewis zaczął się zastanawiać, czy głowa zaraz nie pęknie mu na pół i skinął głową, wyciągając rękę, żeby poklepać go po ramieniu.

- Idealnie - powiedział, a jego twarz na szczęście nadal trzymała się kupy. - W takim razie przebierz się, a później pokażę ci twoje biurko i wszystkich ci...

Przerwało mu ciche pukanie do drzwi, na co przewrócił oczami w zabawny sposób i otworzył je z takim impetem, że stojąca za nimi kobieta zmuszona była cofnąć się o krok. Nie wydawała się zaskoczona, musiała dość dobrze znać swojego szefa i jego zwyczaje. Poprawiła tylko bordową bluzkę [Lex miał się niebawem przekonać, że ciągłe, nerwowe poprawianie garderoby w obecności mężczyzn było jej cechą rozpoznawczą] i wsunęła się do pomieszczenia, zerkając z zaciekawieniem na wszystko co detektyw trzymał w dłoniach. 

- Jason, przyszedł stary McKay - Lewis był niemal pewien, że to tylko pretekst, żeby sprawdzić co dzieje się w gabinecie, bo dalece bardziej interesowała ją jego obecność niż informacja, którą miała do przekazania. - Twierdzi, że dzieciak Warrenów ukradł mu konia. 

- Jestem zajęty, Jane. Nie możesz wysłać go do kogoś innego?

- Prosił o ciebie.

Pewnie nie prosił i Jason zdawał sobie sprawę z tego tak samo dobrze jak Lex.

- Jane, to jest...

- Lennox Lewis - dokończyła za niego kobieta i uśmiechnęła się promiennie, wyciągając drobną, zadbaną dłoń w stronę Lex'a. Biedna, niczego nieświadoma kobieta. Nawet odrobinę jej współczuł, ale nie na tyle, żeby powiedzieć jej, że równie dobrze może przestać wdzięczyć się do niego w tak kokieteryjny sposób, jeszcze nie teraz w każdym razie. - Bardzo miło mi pana poznać. Jestem Jane Ward. 

- Jasne... - Jason pokręcił głową z rozbawieniem, ale nie skomentował tego w żaden inny sposób. - W takim razie, Jane cię oprowadzi, jeśli oczywiście nie ma nic przeciwko, a ja pójdę do McKay'a i dowiem się o co chodzi.

Kobieta nie wyglądała, jakby miała zacząć protestować, więc szeryf usunął się z gabinetu, zostawiając ich oboje z niezręczną ciszą. 

***

Jane okazała się wcale nie najgorszym towarzystwem. Zaparzyła mu kubek kawy, dbając przy tym, żeby zapamiętać jaką Lex najbardziej lubi i oprowadziła go po posterunku, mimo jego protestów i zapewnień, że zna to miejsce jeszcze z czasów, kiedy pracował tu jego ojciec. Uparła się jednak, twierdząc przy tym, że budynek przeszedł modernizację, które to stwierdzenie Lennox początkowo uznał za żart, zmienił zdanie dopiero widząc przepełnioną dumą twarz kobiety. Nie chcąc robić sobie wrogów już na początku, przeszedł za nią przez kilka pomieszczeń, pozwalając jej pełnić rolę przewodnika, jakby faktycznie przewodnik po tak małym posterunku był potrzebny. Później przedstawiła mu dwójkę policjantów, którzy pracowali razem z Jasonem [prawdę mówiąc, znał ich obu, bo Albert Webb był tu jeszcze za czasów jego ojca, a Danny Thomson chodził do tej samej szkoły co Lex, tylko dwie klasy niżej] i pokazała mu biurko, które od tego momentu miało należeć do niego. W porównaniu z dziewiątym posterunkiem NYPD, gdzie Lex pracował wcześniej, to miejsce było żałośnie małe i sprawiało wręcz komiczne wrażenie, ale Jane opowiadała o nim z takim zapałem, że nie chciał sprawiać jej przykrości. 

Trzy kroki od nieba | YAOIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz