3. Szukając kłopotów

1.1K 161 12
                                    

Tym razem, białe pióra były wszędzie. Nie ograniczył się, jak w poprzednich przypadkach, do ozdobienia zwłok skrzydłami z białego pierza, zlepionego woskiem na Ikarową modłę. Pióra były wszędzie - w rudych lokach, w rozchylonych jak do krzyku ustach, wciśnięte w złożone jak do modlitwy dłonie. Z każdej, najdrobniejszej nawet ranki na ciele wystawało przynajmniej jedno, mocno przybrudzone od krwi, co świadczyło o tym, że sprawca umieścił je tam jeszcze za życia ofiary. Przyczyną śmierci, jak i poprzednio, było utonięcie, a przynajmniej w ten sposób miał to określić patolog za najbliższych kilka godzin. Nie utonięcie w dosłownym tego słowa znaczeniu, znajdowali się w końcu na suchym lądzie, za wprowadzenie wody do gardła i krtani odpowiedzialna była szeroka, gumowa rura, leżąca teraz obok ofiary, wciąż jeszcze mokra.

Spóźnili się dosłownie o minuty.

Lex stał obok ciała, niewzruszony, analizując je centymetr po centymetrze, wgłębienie po wgłębieniu, rana po ranie i siniak po siniaku, dopóki do jego uszu nie dobiegł krzyk, niemal zwierzęcy skowyt. Odwrócił się, ze zmarszczonymi brwiami, żeby znaleźć źródło dźwięku i z zaskoczeniem dostrzegł samego siebie, roztrącającego próbujących go powstrzymać policjantów.

Ten drugi Lex wyglądał, jakby oszalał, jakby za dzikimi źrenicami nie było już człowieka, dźwięki jakie z siebie wydawał tylko to potwierdzały - wył jak osaczone, głęboko zranione zwierze. Wyglądał jakby miał gołymi dłońmi rozszarpać każdego, kto stanie na drodze między nim a leżącym w kałuży wody ciałem, przekonał się o tym jeden z młodszych detektywów, brutalnie pchnięty na ścianę, gdy próbował go powstrzymać. 

- Na miłość boską, niech ktoś go stąd zabierze - głos, który wypowiedział te słowa, również wydawał mu się znajomy, ale dobiegał jakby z oddali. Teraz widział już tylko siebie samego, jak próbuje wydrzeć białe pióra z ust ofiary i rozpocząć sztuczne oddychanie, choć serce zatrzymało się już jakiś czas temu. Powoli docierało do niego, na co patrzy. Uświadomił też sobie, że ciągłe "nie, nie, nie" odbijające się od jego czaszki wypływa z jego własnych ust. W jednej chwili poczuł, że klęczy na ziemi, że całe jego dłonie są mokre, a gardło ma zdarte od krzyku.


***


Kolejny dzień rozpoczął czując, że tonie. Sen ten powtarzał się od czasu do czasu, tylko perspektywy były różne. Raz był sobą samym, czasem, jak w tym wypadku, tylko obserwatorem. Niekiedy zdarzało się też, że był ofiarą i czuł jak przerażenie paraliżuje mu mięśnie, a po przebudzeniu modlił się, żeby On nie odczuwał tego w taki sposób zanim umarł.

Nie miał już nawet siły udawać, że coś robi. Spędził w Lastheaven cały tydzień, zamknięty w domu swojego dzieciństwa, nie spotykając się z nikim ani nie odzywając się do nikogo. Było tak samo jak w Nowym Jorku, z tą różnicą, że tutaj trudniej było zamówić jedzenie na wynos. Najwyraźniej miejsce nie stanowiło problemu. Jego największym problemem był on sam, czy może raczej rany które w sobie nosił i które rozdrapywał regularnie, odbijając się od ścian i w kółko odtwarzając w głowie te same wspomnienia. Masochistycznie, wcale nie chciał, żeby się zagoiły, czasem łapał się na tej myśli.

Nie chciał pamiętać, jednocześnie nade wszystko pragnąc zapomnieć. Chyba faktycznie oszalał, nie miał dla siebie innego usprawiedliwienia.

Pokręcił się trochę wokół pustego już barku ojca z nadzieją, że może jednak przegapił jakąś butelczynę, ale nie znalazł tam nic nadającego się do wypicia. Zirytowany, zamknął go nieco zbyt gwałtownie. Stary, zardzewiały zawias nie wytrzymał i jedno skrzydło drzwi przekrzywiło się smętnie, ale ledwie to zarejestrował. 

Trzy kroki od nieba | YAOIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz