3. Choroba psychiczna to strasznie samolubna rzecz.

662 48 15
                                    

Intensywne światło.

Jakiś idiota w białym kaftanie rozchyla moje powieki żwawo poruszając latarką.

Wrzasnąłem uderzając mężczyznę w rękę i mrugając pośpiesznie oczami. 

Wszystko było białe.. ale nie był to skutek światła latarki. Znalazłem się w miejscu, które do przyjemnych nie należało. Białe ściany otaczające mnie zewsząd były fundamentem szpitala, który swoją ponurą aurą podkreślał powagę sytuacji. Moja "dieta-cud" doprowadziła mnie do takiego stanu, w którym moje inne części ciała musiały przyjmować zmielony pokarm przesuwający się w dół poskręcanej spiralnie rurki. 

- Czy wszystko będzie z nim w porządku? - usłyszałem cichy kobiecy głos pomieszany z nutą rozpaczy. Blada jak jedna ze ścian, które mnie otaczały, czterdziestolatka ledwo trzymała się na nogach, co jakiś czas wycierając mokre od łez policzki chusteczką.

- Jego organizm jest bardzo silny i wyraża wolę walki. Po hospitalizacji przeniesiemy go do szpitala psychiatrycznego.

Ostatnie słowa postawiły mnie na baczność. Mimo ciągłych zawrotów głowy i bólu wszystkich przytwierdzonych do kości mięśni zerwałem się na nogi. Z towarzyszącym mi szaleństwem, jak wariat, zacząłem oswobadzać się ze wszystkich przymocowanych do mojej skóry kabelków. Dwóch rosłych mężczyzn wtargnęło do sali przytrzymując moje ciało miotające się w konwulsjach. Nie miałem sił, by im się przeciwstawiać. Czułem ogromny wstyd, gdy moja matka spojrzała mi w oczy z wyraźnym smutkiem. 

- Nie zabierzecie mnie do żadnego psychiatryka! Jestem normalny! - wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Ochroniarze z wielkim trudem położyli mnie na szpitalnym łóżku. Po krótkiej chwili pojawiła się pielęgniarka z całym arsenałem środków uspokajających i pasów, którymi przytwierdzono mnie do stalowego stelaża pryczy. 

Cała agresja wyparowała w chwili, gdy w pośladku poczułem małe ukłucie. Powieki stały się cięższe, a ja uspokoiłem się na tyle, by lekarz mógł uświadomić mi co mnie czeka dalej.

- Panie Wellinger, chcemy pomóc. Pana organizm nie dostał pokarmu od kilku dni. - doktor ze stetoskopem przewieszonym na szyi poprawił wężyk, w którym pożywienie się zatrzymało, po czym usiadł w fotelu splatając palce na klatce piersiowej i zakładając nogę na nogę. - Wszyscy tutaj rozumiemy, że jesteś sportowcem Andreas. Lecz nie takim kosztem. Twój przewód pokarmowy jest zniszczony od ciągłych wymiotów. Musisz wyjść z tego teraz - później nie będzie już odwrotu. 

Miałem nadzieję, że nikt nie odkryje mojej prawdy. Wymioty, mniejsze porcje jedzenia i tabletki na przeczyszczenie były moją receptą na dalekie loty. Starałem się ukrywać problem przed wszystkimi - przyjaciółmi z kadry, rodziną i trenerem. Teraz jeśli się dowiedzą, będę dla nich nikim. Zrozumieją, że wcale nie jestem zdolny - to mniejszy ciężar ciała pomagał mi zdobywać rekordy i piąć się na sam szczyt. 

- Nie rozumiem.. jak oszukiwałeś system? Jesteś ważony przed zawodami. Musieli zauważyć..

- Wchodziłem na wagę z obciążeniami. Nie było to wcale takie trudne. - szepnąłem siląc się na słaby uśmiech w kierunku mojej mamy. Jej ponura twarz nie odwzajemniła mojego gestu. 

- Musisz zrozumieć, że nie chcemy cię skrzywdzić. Nie jesteś temu winny. Andreas, odpowiednia terapia może cię wyleczyć. Możesz wrócić do skakania zdrowy i pełen sił.  - mężczyzna wstał odpinając pasy, które wżynały się w moją skórę. Z wdzięcznością spojrzałem prosto w jego oczy bezsilnie poruszając głową na znak zgody.

Lekarz uśmiechnął się pokrzepiająco i położył dłoń na moim ramieniu.

Jeszcze nie jest za późno na zmianę, która jest nieodzownym elementem życia. 



Wolf || Andreas WellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz