Słońce chyliło się ku zachodowi. Pogoda była w sam raz na podróż – nie gorąco, ale i nie zimno, nie to, co kilka godzin wcześniej. Lato tego roku było bardzo ciepłe, zdarzało się nawet, że w południe nie szło wytrzymać na otwartej przestrzeni. Geralt przekonał się o tym na własnej skórze. Gdy tylko tego ranka wzeszło słońce, wiedźmin czym prędzej skierował kobyłę ku majaczącej w oddali ścianie lasu. Gdyby nie korony drzew dające schronienie przed ukropem lejącym się z nieba, Geralt dałby sobie rękę uciąć, że ugotowałby się żywcem.
Choć zjeździł kawał świata, w tej krainie był po raz pierwszy. Nie figurowała na mapach, tym większe więc było jego zdziwienie, gdy zlecono mu eskortę do wsi Hukhe, właśnie w niejakiej Raa. Cieśla, bo tym trudnił się zleceniodawca, wyglądał na zdesperowanego i gwarantował zaliczkę z góry, toteż Biały Wilk, nie mając nic ciekawszego do roboty, zgodził się. To czy miał ruszyć na północ czy na południe, na wschód czy zachód, nie miało wszak żadnego znaczenia.
Podróż przez Raa przebiegła dość spokojnie. Po dotarciu do Hukhe wiedźmin odebrał zapłatę i ruszył w dalszą drogę. Sam nie wiedział, co go podkusiło, by ruszyć w głąb krainy. Może dość miał zatłoczonych gościńców i śmierdzących miast? Odezwała się w nim ciekawość i chęć zbadania tego co nieznane? A może po prostu poczuł, że tak trzeba.
Od tamtego czasu minął tydzień, a on natknął się na zaledwie jedną wioskę. Baba wodna, którą rzekomo widziała połowa osady rybackiej okazała się zwykłym utopcem, więc zapłata była niższa, niż początkowo zakładał. Pieniądze rozeszły się szybko. Musiał wyposażyć się na dalszą drogę, jako że okolica była wyludniona i nie wiedział, ile minie nim znów będzie miał okazję uzupełnić zapasy. Coś jednak nie dawało Geraltowi spokoju. Raa nie była nękana wojnami, plagami ani potworami, dlaczego więc było tu tak pusto, a ludzie wydawali się płochliwi i jakby... zdziczeli?
Gdy wyjechał z lasku, słońce niemal całkowicie zaszło za widnokrąg. Wiedźmin odetchnął – nieopodal, w dole kotlinki, stała wieś. Choć Geralt z natury był samotnikiem, odczuł ulgę na widok dymów kopcących z kominów. W końcu ileż można gadać do konia?
Zignorował ujadanie psów i minąwszy palisadę, wjechał w opłotki. Co dziwniejsze, choć jeszcze do niedawna widział liczne sylwetki, teraz sioło było opustoszałe. Przywykł do niechęci ze strony ludzi, jednak teraz wyglądało, jakby przez wieś przejeżdżała dżuma, cholera i wszystkie zarazy świata pod jedną postacią.
Geralt rozglądał się dyskretnie, bacząc by nie wykonywać gwałtownych ruchów. Chłopi, szczególnie tak płochliwi, nie słynęli raczej z cierpliwości ani wyrozumiałości. Niewiele im było trzeba, by sięgnęli po broń lub posłali strzałę spomiędzy okiennic.
Do nozdrzy wiedźmina wdarł się nieprzyjemny odór rozkładu. Ruszył jego tropem i wkrótce dotarł do serca wsi. Patrzył w milczeniu na stojący pośrodku wyciosany w drzewie ołtarz. Choć technicznie był to kawał dobrej roboty, Geraltowi nie podobał się ani trochę.
Na stole ofiarnym, brunatnym od zakrzepłej krwi, porozrzucane było sosnowe igliwie, szyszki, owoce jarzębiny i kości. Ludzkie kości. Kilka świec rzucało upiorne cienie na poliptyk przedstawiający czarnego wilka. W dyptyku, na samym wierzchu ołtarza, za dwuskrzydłowymi, przeszklonymi drzwiczkami tkwiła ludzka głowa. Musiała mieć więcej niż tydzień, bo sina skóra była w bardziej zaawansowanym etapie rozkładu. Tłuste, grubo brzęczące muchy kotłowały się w komórce, przyciągnięte odorem gnijącego trupa.
– Czego tutaj szukasz, zabójco potworów?
Odwrócił się. Na progu jednego z domostw stała kobieta. Geralt wiedział jednak, że nie była to zwykła chłopka, wyczuł to natychmiast, a drgnięcie medalionu upewniło go w tym przekonaniu. Na oko nie miała więcej, niż trzydzieści lat. Rude, bujne włosy, ozdobione kilkoma cienkimi warkoczykami, opadały jej na opalone ramiona, obwieszone bransoletami. Wściekle zielone oczy paliły spod podkreślonych sadzą powiek.
– Za robotą się rozglądam – odezwał się wreszcie, nie spuszczając wzroku z kobiety.
– Nie ma ci u nas wampirów ni strzyg, wiedźminie. Nic tu po tobie.
– Na cześć jakiego bóstwa wznieśliście ten ołtarz? – Zignorowawszy jej słowa, wskazał drewnianą konstrukcję ruchem głowy.
Bransolety zagrzechotały, gdy wsparła dłonie o biodra. Dopiero teraz zauważył, że na szyi miała łańcuch z doczepionym doń wilczym kłem.
Gdy pojął, że nie otrzyma odpowiedzi, zsiadł z konia, upewnił się, że oba miecze leżą w pochwach jak należy, po czym przeniósł żółte, nieludzkie oczy na rudą.
– W żadnej znanej mi religii nie ma mowy o składaniu w ofierze ludzkich głów.
Po twarzy nieznajomej przeszedł nieprzyjemny grymas. Już otworzyła usta, by odparować, gdy drzwi pobliskiej chaty otwarły się z przeciągłym jękiem zawiasów. Starzec, który wykuśtykał na ganek, popatrzył na kobietę spod zmarszczonych, krzaczastych brwi, by następnie spoglądnąć ciekawie na intruza.
– Wyście wiedźmin, jak mniemam? – wymamlał dziadyga, wspierając się o kostur. – Nie, nie odpowiadajcie, widzę przecie, choć wzrok już nie ten, a wiedźmina widzę po raz pierwszy. Stary jestem jak ta osada, to i wiem dużo, wiedźminie, oj dużo.
Geralt milczał.
– Rakh'ala daleko jest od wielkiego świata, ale wiedźminy za jednym tylko ciągną. Pewnie za zarobkiem się rozglądacie, za monstrami wszelakiemi, co by to je można było usiec dla kilku monet. Ale nie, na próżno jechaliście taki szmat drogi, wiedźminie, tu nie ma dla was roboty.
– Czyżby? – Białowłosy skrzyżował ręce na piersi, wyczuwając kłamstwo. Nie wiedzieć dlaczego, nie był w stanie zwyczajnie odwrócić się i odejść. Coś nakazywało mu zostać, jakaś nieodgadniona siła, impuls. – To dlaczego ludzie boją się wyjść z domów? Po co wam palisada? I czemu składacie ofiary z ludzi? Bo przecież nie dla bogów. Coś wam zagraża, coś co chcecie przebłagać ofiarami z człowieka. Coś co przeraża was na tyle, że nie chcecie ryzykować jego gniewu, wynajmując wiedźmina.
Starzec nie dopowiedział. Ruda też milczała, paląc Geralta wzrokiem pełnym szczerej niechęci.
– Mogę wam pomóc – powiedział już nieco łagodniej, gdy poczuł na sobie liczne spojrzenia wyglądających przez okna wieśniaków. – Mogę pozbyć się tego, co was nęka.
– Bujda – szczeknęła rudowłosa, postępując krok w stronę wiedźmina. – Nikt nas nie ocali przed Wilkiem!
– Wystarczy, Eleno – przerwał jej starzec, schodząc z ganku. Podkuśtykał do białowłosego, a gdy stanął przed nim, chwycił w drżącą dłoń wiedźmiński medalion.
– Znak – szepnął z niedowierzaniem.
– Co? – Geralt zaczął powoli żałować, że nie potrafił stłumić w sobie nagłego przypływu altruizmu.
– Znak! – krzyknął dziadyga, unosząc wisior tak, by zobaczyła go Elena wraz z chłopami obserwującymi całe zajście z chałup. – To znak!
W jednym momencie, jak gdyby na dany sygnał, drzwi domostw otwarły się, a z wnętrz wychynęli mieszkańcy Rakh'ali. W ich szeroko rozwartych oczach widniała nadzieja.
– Jak cię wołają, wędrowcze? – spytał stary, patrząc z dziwnym napięciem na wiedźmina.
– Jestem Geralt z Rivii, zwany Białym Wilkiem.
CZYTASZ
Wiedźmin: Obława na Wilka
FanfictionMłody wiedźmin, Geralt z Rivii, w trakcie wykonywania pewnego zlecenia trafia do krainy Raa, której próżno szukać na mapach. Pomimo spokojnej okolicy kraina, z nieznanych wiedźminowi przyczyn, jest opustoszała. Po kilku dniach tułaczki Geralt trafia...