Część 6: Ostrzeżenie

437 50 17
                                    

Do zaleceń Eleny stosował się całe trzy dni – nie wychodził z łóżka, chyba że za potrzebą, przyjmował ohydne, ziołowe napary i zmieniał opatrunki, choć należało raczej powiedzieć, że pozwalał, by to znachorka się nimi zajmowała. Potrafił o siebie zadbać, w końcu na szlaku zawsze był sam i przy łataniu się po bliższych spotkaniach ze strzygami, południcami czy inszym dziadostwem, mógł liczyć tylko i wyłącznie na własne ręce. Tym razem jednak postanowił wykorzystać sytuację. Bo gdy już siadała przy nim na łóżku i jej skóra stykała się z jego... Jakoś tak samo wychodziło – palce wiedźmina przypadkowo wplątywały się w rude włosy, a usta kobiety, nie wiadomo jak i kiedy, lądowały na jego szyi.

Lecz trzeciego dnia nie wytrzymał – choć było mu dobrze, wiedział, że nie może wylegiwać się w nieskończoność. Z jednej strony miał już dość aresztu domowego i natura obieżyświata brała nad nim górę, z drugiej zaś strony z tyłu głowy wciąż miał sprawę Wilka. Co prawda bestia od ich walki nie pokazała się ani razu i nikt nie przepadł bez wieści, Geralt nie łudził się jednak, że był to koniec incydentów. Podejrzewał, że potwór również poważnie ucierpiał i lizał rany, skryty w jakiejś jamie. Nie zamierzał czekać, aż znów ktoś zginie.

Wyszedł na ganek i przeciągnął się. Zaraz tego pożałował, bo żebra odezwały się ostrym bólem.

– Psia krew, znowu zapomniałem – mruknął pod nosem, po czym wolno ruszył w stronę wioski.

Dochodziło już południe, a Elena wciąż nie wracała. Nie to żeby się od niej uzależnił, lecz niepokoił go fakt, że do tej pory nie pojawiła się, by podać wiedźminowi ohydną papkę z ziół, która rzekomo działać miała regenerująco. Elena była sumienna i punktualna, jeśli założyła sobie, że lekarstwo podaje o regularnych porach, to choćby wieś płonęła, przybiegłaby do chaty, podała pacjentowi lek, złapała za wiadro i pobiegła z powrotem. A tu ani widu, ani słychu.

Gdy wszedł między opłotki, zaczepił chłopkę, niosącą kosz mokrego prania. Na pytanie wiedźmina odparła, że Eleny nie widziała, tak samo zresztą, jak kilku następnych mieszkańców, których Geralt napotkał na swojej drodze. Jeśli do tej pory był niespokojny, teraz czuł zdenerwowanie. Znachorkę znali wszyscy, wyróżniała się pod każdym możliwym względem, więc przeoczenie rudowłosej graniczyło z cudem. A mimo to nikt jej nie widział.

Bez zwłoki udał się do sołtysa. Starzec, ku uldze wiedźmina, przyznał, że widział ją rano – zaszła, by wręczyć mu maść na bóle kręgosłupa i poszła w stronę lasu. Elena wszystkie zioła na leki zbierała sama, robiła tak od lat, dlatego też sołtys nie podzielał obaw białowłosego.

– Nie bojajcie się o nią, mości wiedźminie, ona twarda baba, a lasy zna lepiej niż niejeden ze wsi. Wierzcie mi, wróci nim zajdzie słonko.

– Wilk nadal żyje, to, że nie atakował, nie znaczy, że tego nie zrobi. Jeśli nie dziś, to jutro, jeśli nie jutro, za tydzień, ale dopóki z nim nie skończę, życie mieszkańców wciąż jest narażone.

Starzec pokręcił głową i już otworzył usta by coś powiedzieć, gdy drzwi domostwa rozwarły się, a do środka wpadł zziajany chłop.

– Czego tam? – zirytował się sołtys. – Nawet słowa nie można zamienić! A zipiesz jakby cię biesy z samego dna piekieł po piętach kąsały.

– Wilk! – wyjąkał wieśniak blady jak wapno. – Wilk zaatakował!

– Co? – wymamlał stary. 

– Kto? – spytał wiedźmin, a jego głos sprawił, że obu mężczyznom włosy stanęły dęba.

– Elena.

Wiedźmin: Obława na WilkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz