Część 3: Dziecko we mgle

687 72 42
                                    

Pomarańczowa kula słońca wyłaniała się zza linii widnokręgu. Gacki, speszone nadchodzącym brzaskiem, coraz rzadziej pojawiały się na niebie, przelatując niekiedy nad samymi głowami zgromadzonych na żalniku chłopów. Wśród zebranych panowała cisza, nie licząc łkania bab i ciągania nosami najmłodszych, którzy nie do końca wiedzieli w czym rzecz. Ale jak wszyscy, to wszyscy.

Geralt stał na uboczu i w milczeniu obserwował pogrzeb. Nigdy nie lubił podobnych uroczystości, nachodziły go wówczas ponure myśli i nastrój, które potem długo nie chciały odejść. Poza tym nie znał Szyszka, nie dane im było zamienić nawet kilku słów. A mimo to przyszedł. Sołtys dał mu jasno do zrozumienia, że odmowa byłaby nietaktem. Geralt niewielką wagę przywiązywał do taktów i nietaktów, lecz i tak musiał porozmawiać z rządcą wsi, a ten z kolei prowadził cały obrządek.

– Bogowie wybawili cię od gniewu Wilka, uwolnili od strachu i cierpienia, tak więc racz teraz nas chronić z zaświatów – rzekł sołtys na zakończenie. – I niech ci ziemia lekką będzie.

Na dany przez staruszka znak, dwóch chłopów chwyciło za łopaty.

Geralt patrzył jak nieboszczyk znika pod warstwami piachu. Na kurhaniku spoczął bukiet polnych kwiatów, ułożonych przez kilkuletnią dziewuszkę. Dziecko patrzyło na mogiłę, zupełnie jakby rozumiało powagę chwili, aż wreszcie położyło drobną rączkę na jej powierzchni.

– Pa pa – powiedziało cichutko, po czym odwróciło się i odeszło wraz z matką.

Ludzie zbierali się powoli. Co bliżsi nieboszczyka, stali jeszcze z opuszczonymi głowami, żegnając krewnego w ciszy. Na całe szczęście sołtys również kierował się w stronę wioski i Geralt wreszcie mógł zamienić z nim kilka słów.

Zrównał się ze starcem, przez dłuższy moment zachowując taktownie milczenie.

– Widziałeś ile stało tam mogił? – spytał dziadyga nieoczekiwanie, nie patrząc na białowłosego.

– Dziewiętnaście.

– Dziewiętnaście – potwierdził, kręcąc głową. – Cmentarz, na którym pochowaliśmy Szyszka należy do ofiar Wilka. Gdy ktoś pomrze od choroby albo ze starości, grzebiem go na inszym żalniku.

– A przeklęci?

– Nie chowamy ich, są składani w ofierze, a resztki rzucamy psom. – Widząc minę wiedźmina popędził z wyjaśnieniami. – Tak karze Wilk, to nie nasza wola.

Starzec westchnął z ulgą, gdy wiedźmin odwrócił spojrzenie. Choć białowłosy pomagał wiosce, wciąż budził lęk.

– Do czego zmierzasz?

– W ostatnich latach Wilk zabił dziewiętnaście osób. Z każdym rokiem jest coraz sroższy, jak tak dalej pójdzie...

– Wiem, starosto. Nie dojdzie do tego. Swoją drogą, mam do ciebie kilka pytań. – Na przyzwalające kiwnięcie, podjął: – Skąd wiecie, że niema dziewczyna widziała Wilka?

– Bo nam o tym powiedziała.

– Nie rozumiem – żachnął się. – Jak to niemowa wam "powiedziała"?

– Wtedy jeszcze nie była milczkiem – odparł starosta i przystanął na chwilę, by zaczerpnąć oddechu. Miał już swoje lata i jego ciało źle znosiło wysiłek. – Przybiegła do wioski z tydzień temu i straszliwego rabanu narobiła, że bestię widziała, że jej Azorka rozdarła.

– Azorka?

– Pies, Azor go wołała. Ponoć z rana puścił się w stronę lasu i nie wracał do zmroku. A że od zawsze dobra z niej była dziewka, żałująca i lisa złapanego we wnyki, co jej wcześniej kury podduszał, poszła psa szukać. Ponoć nim do linii drzew doszła, zoczyła go, potwora znaczy. A dopiero co słonko zaszło, pojmujesz?

Wiedźmin: Obława na WilkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz