Część 5: Mięta i polne kwiaty

585 55 20
                                    

Mrok. To jedyne, co go otaczało – nieprzeniknione odmęty ciężkiej, lepkiej wręcz czerni. Miał wrażenie, że unosi się w tej bezdennej pustce, jak kukła dyndająca na sznurku – chochoł. Choć do świadomości dochodziła myśl, że powinno go to przerazić, nie czuł nic. Był pustą skorupą. 

Z oddali rozbrzmiał dźwięk. Był cichy i niewyraźny, więc początkowo Geralt nie mógł go rozpoznać. Przybierał jednak na sile, przez co wkrótce Geralt zidentyfikował go jako ćwierkanie ptaków. Ciemność zadrżała i wkrótce, niczym Ekimma pazurami, świadomość rozdarła mrok.

Otworzył oczy i niemal natychmiast zakrył je dłonią, oślepiony przez słońce. Przymknąwszy powieki, odczekał chwilę, aż źrenice się zaadaptują. Oddychał głęboko, wdychając woń suszonych ziół i drewna. Znał ten zapach, wiedział, że był tu niedawno.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Chata faktycznie wydawała się znajoma, pamiętał regały ksiąg, masę bibelotów, a szczególnie czaszkę na biurku, której wyszczerzony uśmiech utkwił mu w głowie. Nie pamiętał jednak, jak się tu znalazł, a tak właściwie... Niczego nie pamiętał.

Wyciszył umysł i rozluźnił mięśnie. Skupił się i, jeden po drugim, począł przypominać sobie kolejne fakty i wydarzenia. Zacisnął zęby, gdy przed oczami stanęła mu postać popielatowłosej dziewuszki. Przeszedł go dreszcz, gdy przypomniał sobie to spojrzenie wielkich, szmaragdowych oczu. Kim było dziecko? Jawą? Zmorą? A może snem?

A potem we wspomnieniach zamajaczył Wilk.

Geralt drżącą ręką odrzucił kołdrę i wciągnął powietrze ze świstem. Przesiąknięte krwią bandaże, okalały cały tułów. Bez zastanowienia zabrał się do nerwowego rozplątywania płóciennych taśm.

Patrzył. Przez pierś ukośnie biegły cztery głębokie rany, niechybnie ślady po pazurach bestii, które świeciły czerwonymi krawędziami i mięsem widocznym między zszyciami nici. Nie pamiętał momentu, w którym został tak poważnie raniony, ani tym bardziej tego, co działo się potem, gdy zapewne stracił przytomność. Kto go znalazł i przyniósł? Ile czasu minęło od walki w lesie? Jakim cudem nie czuł bólu przy tak poważnych obrażeniach? W głowie aż kłębiło mu się od natłoku pytań, najbardziej jednak dręczyła go jedna myśl dlaczego – dlaczego Wilk go nie zabił? 

Wkrótce potem zasnął. Wciąż był słaby, a że powieki mu ciążyły, dał się zaciągnąć z powrotem w mrok. Ocknął się pod wieczór. Za oknem był ciemno, zza koron drzew przebijał się księżyc, a w zaroślach świerszcze dawały conocny koncert. Na biurku i komodzie paliły się świece, rozświetlając pomieszczenie nikłym blaskiem.

Rany na piersi i plecach piekły nieznośnie, zupełnie jakby ktoś położył na nich rozżarzone węgle i polał gorzałą. Geralt zdziwił się, bo poprzednio ból mu nie doskwierał.

Uniósł głowę, wyłapawszy ruch w przeciwległym kącie chaty. Ręka drgnęła mu, gdy odruchowo chciał sięgnąć za plecy po miecz. W porę powstrzymał się jednak.

– Spokojnie, nic ci nie zrobię. – W łagodnym głosie Eleny zabrzmiała nuta rozbawienia. – Już po wszystkim, nie musisz się obawiać.

– Ile? – spytał głucho. – Ile już tu jestem?

– Cztery dni – odparła, obserwując cień, który przebiegł wiedźminowi po twarzy.

– Co się stało? – Był zdezorientowany. – Jak się tu znalazłem? I czemu wciąż żyję?

Elena patrzyła na niego długo. Wreszcie podeszła do rannego i usiadła na brzegu łóżka. Splotła dłonie na kolanach.

– Początek jest mi znany tylko z relacji mieszkańców, więc nie potrafię powiedzieć, na ile jest prawdziwy. Wiesz jacy są ludzie, lubią koloryzować.

Wiedźmin: Obława na WilkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz