Rozdział 6

90 11 1
                                    

((Veronica POV))

Stałam właśnie na środku holu w moim domu rodzinnym. Czekałam na Voldemorta. Ostatnio udało nam się cudem przytargać do Londynu Violin. Na początku trzeba było zaczarować tą wariatke, a potem modlić się aby nagle czar nie pękł na lotnisku. I właśnie dlatego stałam na środku holu tupiąc nogą czekając na ojca Julie. 

- Już jestem Veronico. - powiedział Czarny Pan. 

Julie i resztę Huncwotek traktował inaczej niż resztę śmierciożerców. Byłyśmy dużo lepiej traktowane. 

- Miło cię znowu widzieć. - odpowiedziałam prowadząc Voldemorta do salonu.

 Tam siedziała reszta wraz z nieprzytomną Violin. Voldemorta użył jednego z zaklęć po czym przeniósł się wraz z dziewczyna najprawdopodobniej do swojego dworu. 

- To co robimy moje drogie? - zapytałam odwracając się w stronę dziewczyn.

- No tak w sumie to teraz pozbyłyśmy się naszego problemu, więc możemy robić co tylko chcemy. - powiedziała Julie patrząc na nas uważnie. 

Jej mina mówiła jednoznacznie mam plan.

- Dawaj ten swój plan. - powiedziała Lily.

- No cóż co wy na to aby zniszczyć jakiś budynek, w którym będzie akurat dużo mugoli? 

- Ja na to jak na lato! - wykrzyknąłam szczęśliwa. 

Jak zawsze jestem szczęśliwa kiedy wiem, że mogę coś wysadzić. Reszta dziewczyn zaczęła sie śmiać, ale bezproblemu zgodziły sie na ten plan. Zaczęłyśmy zastanawiać się jaki budynek wysadzić no i oczywiście jak sie tam dostać bez jakiś większych problemów. 

- To co idziemy? - zapytała Lily po tym jak cały plan dopiełyśmy na ostatni guzik. 

- No nie mamy innego wyjścia. Veronica i Julie za bardzo się nakręciły. - powiedziała ze śmiechem Tonks.

- Wcale, że nie! - odparłam razem z Riddle.

 Na nasze słowa trójka dziewczyn podniosła brwi.

- No dobra może trochę. - powiedziałyśmy przyznając dziewczyna racje. 

- Idziemy czy nie? - zapytała Lily wstając i ruszając w stronę wyjścia z pomieszczenia. 

Zerwałyśmy się z swoich miejsc i ruszyłyśmy szybkim krokiem za dziewczyna. Jednak zaraz po wyjściu z rodzinnego domu przypomniałam sobie o jednej dość ważnej rzeczy.

- A przez przypadek nie szuka nas teraz ministerstwo po całym Londynie? - zapytałam patrząc uważnie na resztę.

- No szuka. - przyznała mi racje Evellin.

- Ale co to ma do rzeczy? - zapytała Julie.

- To, że będzie pełno aurorów na ulicach. Myślę, iż zauważa piątkę dziewczyn o dość charakterystycznym wyglądzie. - powiedziałam. 

Mój cały zapał na tą akcje opadł tak szybko jak się pojawił.

- Chwila słyszycie to? - zapytała Lily, a my niemal natychmiast skupiłyśmy się chcąc wiedzieć o czym mówi Evans.

 Nie minęła nawet chwila, a było słychać około dziesięciu różnych głosów rozmawiających o nas i naszej kryjówce. Spojrzałyśmy na siebie po czym każda z nas niemal natychmiast biegiem ruszyła spowrotem do domu.

 Tam rozdzieliłyśmy się. Ja ruszyłam do biblioteki znajdującej się na parterze domu. Kiedy tylko zamknęłam drzwi od pomieszczenia zaczęłam się rozglądać za wygodnym miejscem do schowana się. Przypomniała mi się moja stara kryjówka znajdująca się w dalszej części biblioteki. Były tam dwa regału ułożone pod dość dziwnym kątem. Wchodząc pomiędzy nie trzeba się zawsze przechodzić bokiem bo inaczej się nie zmieści człowiek, a tuż przy ścianie było tyle miejsca, że można by na spokojnie rozłożyć namiot. Na dodatek w jednym regale była dziura dzięki, której można było patrzeć czy ktoś się zbliża od strony wejścia, a w razie czego zawsze można się stamtąd deportować. 

Nie myśląc dłużej ruszyłam w odpowiednią stronę. Tam wcisnęłam się miedzy regały i czekałam. Siedząc tak w ciszy w bibliotece przypomniało mi się wiele wspomnień. Większość z nich była dość przygnębiająca jeżeli chodzi o ten dom jednak na upartego dało się znaleźć kilka miłych chwil. Jedna z nich to była imprezą rodzinna, na której rodzice pozwolili mi i siostrze wyjść z kuzynami na plac zabaw mugolski. Fakt faktem było już ciemno i nikogo poza nami nie było, ale świetnie się wtedy bawiłam.

 Moje wspomnienia przerwał dźwięk zatrzaskiwnych drzwi wejściowych. Chwile później było słychać aurorów, którzy tak jak my się rozdzielili. Dzięki temu mogłam stwierdzić dokładniej ilu ich jest. Dokładnie mówiąc dziewięciu. Trzech przeszukuje piwnice, trzech parter i trzech piętro. Nie minęło nawet dziesięć minut, a usłyszałam jak otwierają się drzwi od biblioteki i skrzypi podłoga po czyimś ciężkimi krokami.

 Było słychać jak ktoś ciężko oddycha. Osoba, która weszła do biblioteki jest wyraźnie przerażona i chce stąd wyjść jak najszybciej. Nie będzie przeszukiwała jak najdokładniej tego miejsca. Po chwili zauważyłam cień osoby, która właśnie przeszła obok mojej kryjówki. Po samym cieniu tej osoby można było bez większego problemu stwierdzić iż jest to Pettigrew. 

Uśmiechnęłam się sama do siebie i odczekałam chwilę aż pójdzie dalej. Wtedy jak najcieszej się dało ruszyłam za nim. Omijałam bez jakiegoś większego problemu skrzypiące panele. W pewnym momencie doszedł do końca biblioteki i odetchnął z ulgą. Zaczął się już spokojnie odwracać wtedy jego wzrok spoczął na mnie. 

- A więc grasz na dwa fronty? Niby sługa Czarnego Pana, a równocześnie pracujesz dla Zakonu. - powiedziałam zbliżając się do niego.

- To wcale nie tak jak myślisz Veronico. Ja pracuje tylko dla Czarnego Pana. - próbował się wytłumaczyć samymi kłamstwami. 

- Kłamiesz. Gdybyś pracował dla niego to byś tu nie przyszedł. No nic czas pożegnać się z życiem nie sądzisz? - powiedziałam, a on jak idiota zaczął krzyczeć. Ja nie czekając już dłużej krzyknęłam z uniesioną różdżką: - Avada Kedavra! 

Nie minęła chwila, a ktoś znowu wpadł do biblioteki i zbliżał się do mnie szybkim krokiem. Był to jakiś nieznany mi auror. 

- Veronico Moon... - zaczął jakaś gatke, że zostanę postawiona przed Ministerstwem Magii, jednak ja postanowiłam mu przerwać po raz kolejny wymawiając zaklęcie:

- Avada Kedavra!

Avada Kedavra?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz