EPILOG

2K 206 98
                                    


Piątek, 7 lipca 2017


Harry załadował drewno pozostałe po remoncie jednego z domów do swojej furgonetki. Obiecał Freddiemu, że przywiezie materiał, z którego wybuduje mu fort między dębami. Wczoraj wieczorem przez godzinę kreślili jego plany. Freddie chciał mieć drabinkę z linek, by móc w razie potrzeby szybko ewakuować się na zewnątrz. Jutro będą musieli jeszcze dokupić trochę materiałów, ale te, które ma, wystarczą, by jeszcze dziś zacząć wznoszenie fortu. Sprawdził, czy drewno jest dobrze załadowane, i pojechał do domu.

Niechętnie wychodził dziś rano do pracy, jak zwykle zresztą. Nie miał ochoty zostawiać Louisa. Louis mówił, że trochę pomaluje, a potem przygotuje coś do jedzenia dla Ellie, która ma przyjechać z dzieciakami. Do ich domu. Harry wciąż nie mógł nacieszyć się słowem „dom".

Prawdę mówiąc, przygotowania do ślubu trwały zaledwie parę dni. Louis pojechał wraz z Ellie, Anne i Gemmą do Manchesteru. Przywieźli zakupy i ślubny garnitur. A przez następny weekend Harry ledwie widział narzeczonego.

W białym garniturze Louis wyglądał prześlicznie, zresztą jak zwykle. Jego rodzice przyjechali z Doncaster; chyba nigdy do końca nie zrozumieli, o co w tym wszystkim chodzi. Doszli pewnie do wniosku, że Louis nagle zakochał się w tym właścicielu firmy remontowej. Mama Louisa płakała przez całą ceremonię, prawdopodobnie żałując Liama, a pani Goulding próbowała ją uspokoić.

Po ceremonii rozpłakała się dla odmiany mama Harry'ego. Objęła Louisa i Freddiego, po czym powiedziała, że jest wdzięczna Bogu za swego nowego syna i wnuka. W tym momencie Gemma i Ellie też zalały się łzami. Wszystkie padły sobie w ramiona, a Niall poklepywał Harry'ego po plecach. Louise, która siedziała obok Jamesa Cordena, zamachała na swego wspólnika ręką, a gdy podszedł, szepnęła mu do ucha, że wyszedł z tej całej sytuacji wyjątkowo obronną ręką.

– Jesteś w czepku urodzony – stwierdziła, a Harry nie mógł nie przyznać jej racji. Prawdę mówiąc, z każdym dniem czuł się coraz szczęśliwszy, codziennie rano, gdy budził się obok wtulonego w niego Louisa i za każdym razem, gdy ktoś zauważał, że Freddie jest do niego podobny.

Skręcił w żwirową drogę, minął nowo postawioną, drewnianą tabliczkę z napisem STYLESOWIE – HARRY, LOUIS, FREDDIE, z mnóstwem miejsca poniżej dla dodania kolejnych imion.

Przejechał obok dębowego zagajnika, przez drewniany mostek i zaparkował pod domem. Zauważył kotka wylegującego się na werandzie. Ledwie wysiadł, a zza węgła wybiegł Freddie. Wyglądał tak jak co dzień – umorusany i przemoczony od brodzenia w strumyku, z zabrudzonymi i przekrzywionymi okularami podskakującymi mu na nosie, gdy biegł. Rzucił się Harry'emu na szyję, a ten wziął go na barana.

– Tatusiu! – zawołał malec do Louisa, gdy wraz z Harrym wchodzili po schodkach na werandę – Tata wrócił do domu!



**********************


Cóż, to by było na tyle :D

Teraz mogę spokojnie wracać do tłumaczeń, choć muszę przyznać, że nieźle się bawiłam przy pisaniu tego.

Do zobaczenia przy kolejnych tekstach!

Handyman [LARRY STYLINSON]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz