09

12 0 0
                                    


Olbrzymi sokół leciał spokojnie nad górskimi lasami, szukając swojej ofiary. Na niebie zebrały się szare chmury, z których począł padać śnieg. Z czasem zaczął zakrywać zieleń a krajobraz robił się bielszy. Bystre sokole oczy sondowały okolicę w poszukiwaniu nawet najmniejszego ruchu. Kiedy po raz kolejny zataczał spore koło, ujrzał coś kątem oka. Tak,to na pewno był biegnący człowiek. Sokół wydał tryumfalny pisk i zapikował w dół pomiędzy drzewa. Uciekający jakimś cudem zdołał uniknąć pochwycenia w olbrzymie szpony. Wielki ptak znów poszybował w górę. Rox skrył się za jednym z drzew ciężko sapiąc. Jeden szpon zdołał rozszarpać kawałek jego kurtki. Był zbyt przerażony i zmęczony, by kontynuować ucieczkę, ale nie mógł też zostać w tym miejscu, bo prędzej czy później, to przeklęte ptaszysko by go dopadło. Wspiął się pomiędzy gęste gałęzie drzewa, za którym się ukrywał, znalazł czym prędzej wygodną pozycję i zastygł w bezruchu, nasłuchując. Minęło kilka chwil,była absolutna cisza. Próbował dostrzec gdzieś na niebie tego przeklętego sokoła, lecz bezskutecznie. Może dał sobie spokój? Przemknęło mu przez myśl na chwilę przed pojawieniem się kilka metrów od jego schronienia ptasiego cienia i donośnego pisku. Tama wylądował niedaleko miejsca gdzie Rox miał swoją kryjówkę, wzbijając tuman śniegu.Jego Sokola Forma prezentowała się niezwykle majestatycznie w leśnym zimowym krajobrazie. Uważnie sondował okolicę w poszukiwaniu choćby najmniejszego ruchu by po chwili znów wzbić się w powietrze. Chyba jednak nie dał. Rox zauważył że Tama nie patrzy teraz w jego stronę, postanowił więc szybko zeskoczyć na ziemię i zmienić kryjówkę. Zobaczył nieopodal coś co wyglądało na lisią norę. Wyglądała na opuszczoną, więc mógł tam znaleźć bezpieczne schronienie.Jedyna przeszkoda to latający gdzieś nad nim gigantyczny sokół pilnie wypatrujący go i odległość jakichś pięćdziesięciu metrów. Rox wziął głęboki oddech i ruszył pełnym sprintem w stronę nory. Być może by mu się to udało, gdyby nie odbijające się promienie słońca od katan na jego plecach, które zwróciły uwagę Tamy. Niczym opierzony meteor Tama runął w stronę Roxa. Potężna siła pchnęła Roxa w przód po czym wyrwała gwałtownie do góry, co sprawiło że na chwilę stracił przytomność. Kiedy się ocknął, był już kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Został schwytany i teraz transportowano go na pewną śmierć. Snakehead pragnął jego śmierci i dobrze o tym wiedział. Musiał teraz wyciągnąć swojego ostatniego asa z rękawa. Swój polityczny immunitet.




Tama dotarł do obozowiska z więźniem między szponami późnym popołudniem. Przed jaskinią paliło się ognisko, wokół którego siedzieli Niiv i Milen. Puścił Roxa który z dużym impetem tąpnął o ziemię. Niiv podniósł wzrok i zobaczył poobijanego rzezimieszka. Jego oczy rozpaliły się na zielono, co w ciemności wyglądało jeszcze bardziej przerażająco.

- No i jesteśmy. - uśmiechnął się Tama.

- Sprawiał problemy?

- Nic o czym warto wspominać.

Niiv podszedł do Roxa, chwycił go za bark i podniósł. Rox skrzywił się od mocy uścisku Niiva, ale jednocześnie ten ból ocucił go nieco po upadku. Niiv patrzył na niego wzrokiem, jakim wąż hipnotyzuje swoją ofiarę przed atakiem. Rox bał się, ale spojrzał Niivowi prosto w oczy. Mało kto może pochwalić się tym, że widział je z tak bliska i przeżył. Postanowił zbić nieco z tropu Snakehead'a. Patrzyli sobie prosto w oczy a Rox zaczął się uśmiechać. Tama i Milen stali obok i przypatrywali się całemu zajściu. Kiedy Milen przyjrzała się uważniej twarzy Roxa, niezauważalnie drgnęła.Ten spojrzał na nią i na Tamę i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Był teraz pewny, że jednak ujdzie z życiem.

SnakeheadWhere stories live. Discover now