o p i s:
Tatuaże, które przyozdabiają jego ciało, wcale nie są żadną historią. Są po to, by zakryć skórę, by zapełnić puste płótno, które jest równie aksamitne co najdroższe materiały przeplecione złotem. Według niego sztukę powinno się pokazywać, powinno się o niej mówić, dyskutować, analizować. Sztuka jest piękna i on też taki był.
p r o l o g / i n t r o:
– Wyglądasz jak kryminalista – oznajmił ojciec, kiedy jego syn wyszedł z łazienki bez koszulki.
Tatuaże wyglądały na jeszcze bardziej wyeksponowane, kiedy była zima, a jego cera była wtedy mleczna. Młodzieniec przeczesał włosy, kościstymi palcami, ciągnąc za bordowe końcówki.
– Myślałem, że przyjechaliście z mamą, aby zjeść ze mną obiad, a nie abyś czepiał się znowu moich tatuaży – sztuki, poprawił sam siebie w myślach.
Bo malunki na jego skórze, nie były zwykłymi tatuażami, to była sztuka sama w sobie, która zostanie z nim do dnia śmierci i jeszcze dłużej. I za to kochał dzieła, zwane tatuażami, że zostają z nim dłużej, niż ktokolwiek inny by został.
– Daj mi spokój, kochanie – matka Felixa, znalazła się przy stole z półmiskiem pokrojonego indyka – ale proszę cię synku, ubierz bluzkę do obiadu, bo nie wypada siedzieć przy stole półnago.
Brunet uśmiechnął się do rodzicielki, podchodząc do fotelu na, którym siedział jego ojciec. Poprosił go, aby przesunął się i wtedy wziął biały podkoszulek, który szybko przecisnął przez głowę, a następnie wcisnął w czarne spodnie.
Siadając do stołu, z wąskich ust Davida, padło jedno ważne pytanie:
– Gdzie jest twoja dziewczyna?
O wilku mowa. Dzwonek zadzwonił, minutę po tym, jak padło zapytanie. Felix pobiegł do korytarza i wziął głęboki oddech, nie był gotowy ujrzeć jej piękna ponownie. Otworzył drzwi i stanęła w nich ona, tak piękna, jak żadna inna kobieta. Uosobienie Afrodyty i Apollo w jednym ciele. Długie czarne włosy, sięgające za pas, tańczące na letnim, delikatnym wietrze. Owalne oczy otoczone długimi rzęsami, ze szmaragdowymi tęczówkami, w których pływały iskry złota. Pełne usta, które śliniły od wcześniej naniesionego czereśniowego błyszczyku. Jej twarz przyozdabiał piękny uśmiech, wywołany samą obecnością jej partnera. Podniosła dłoń i delikatnie, jak piórkiem, przejechała po policzku młodego mężczyzny, łaskocząc go przy tym. Wysłała miliony dreszczy, wzdłuż kręgosłupa Felixa samym dotykiem palców. Brunet odsunął się, by zaprosić dziewczynę do środka. Ciemnowłosa weszła, po czym zdjęła buty, przytrzymując się niskiej komody. Wzięła głęboki oddech i weszła do jadalni, aby przywitać rodziców partnera.
Stała teraz we własnej osobie, uosobienie Afrodyty i Apollo. Była mecenasem sztuki Felix, była jego muzą i wsparciem, sztormem na jego spokojnym morzu i ciszą w spokojnym lesie jego umysłu.
Po zjedzeniu obiadu wszyscy usiedli w salonie. Wtedy matka Felixa odezwała się już setny raz podczas dziesięciu minut.
– W takim razie, może opowiesz nam, Yvette, jak się z Felixem spotkaliście?
I zaczęła opowiadać historię piękniejszą niż sztuka, okrutniejszą niż dramaty Szekspira, radośniejszą niż wieść o nowo narodzonym dziecku i niespokojną jak największe wojny na świecie.
CZYTASZ
pisząc szeptem ― story ideas
Randompisane szeptem ― pomysły na książki części oznaczone "↻" idą jeszcze do odświeżenia okładka: xvenom © xvenom