Story time...
Pretensjonalne ubranie z czerwonego kaszmiru, prowokujące czernią lakierowane obcasy. Dama z przeciętnego domu bez rodowodu. Tak wszyscy postrzegali pannę Annę - piękną, inteligentną, zbuntowaną rozpustnicę, Mariusz nie wierzył w te bajeczki i hiperbolizowaną kreację postaci panny Anny. Za sens swojego życia obrał sobie stworzenie idealnego obrazu panny Anny. Tak zaczęło się rozpoznanie.
Zapoznanie nastąpiło czystym przypadkiem, kiedy oboje kupowali produkty na późną kolację. Panna Anna wpadła na Mariusza, gdy ten dyskretnie podstawił wózek.
- O. Przepraszam, panno Anno.
- Ja również Mariusza przepraszam.
Po dość zwięzłej wymianie uprzejmości, Mariusz zaproponował wspólny posiłek w ramach zadośćuczynienia, zgodnie z panującą kulturą. Po przekonywującej grze odmowy panna Anna wręczyła Mariuszowi wizytówkę z słowem.
- Gdyby Mariusz chciał naprawić marynarkę, którą splamiłam.
Wkrótce potem odeszła, a za nią ciągnął się zapach perfum, co Mariusz pedantycznie zapisał w obwodach pamięci.
Następnego dnia, Mariusz znalazł się pod budynkiem oznaczonym numerem z czerwonej karteczki. Przekroczywszy próg Mariusz usłyszał zatrważające wirowania bębnów i nieokrzesany chlupot mąconej wody. Wśród tych hałasów na jednej z pralek siedziała panna Anna zatopiona w lekturze "Cierpień młodego Wertera".
- Zabiłbyś Mariusz? - spytała miękkim głosem, potrzepując rzęsami i rozkładając palce na fakturze książki.
- Z miłości? - spytał Mariusz zastygając, kiedy połknął słownik zgrabnych aforyzmów przygotowanych w razie wymagających konwersacji. Panna Anna uśmiechnęła się, spojrzenie kierując na puste oczy Mariusza.
- Zabiłby Mariusz. - odrzekła lakonicznie panna Anna, wracając do lektury napoczętej strony.
- W życiu! Szanuję ludzkie istnienie. - rzekł Mariusz przekonanym tonem, pamiętając o sile odpowiednio wyważonej intonacji. Panna Anna zignorowała sentencję Mariusza i zeskoczyła z pralki kocim ruchem, napełnionym czystą gracją. Mariusz zastygł podziwiając zgięcia jej długich nóg. Panna Anna minęła rząd wirujących sprzętów i wyszła drugimi drzwiami, zostawiając za sobą pustkę i brzęczące monety, które upuściła na metalową podłogę. Niektóre z gorszy próbowało uciec, desperacko tocząc się w kierunku głównego wyjścia. Mariusz zgniótł je swoim skrzypiącym mokasynem i podniósł, jednocześnie zdmuchując kurz z nawierzchni groszy. Mariusz ściągnął swoją marynarkę i wrzucił ją do pierwszej pralki z lewej, a monety utonęły w jej archaicznym mechanizmie. Urządzenie zaczęło terkotać, a Mariusz z braku zajęcia zerknął w czym nosi się panna Anna. Zamiast materiału Mariusz, zarejestrował jakieś dziwne badyle, które raz po raz obijały się o grube szkło. Siatkówka rozpoznała czerwony kolor i ostre końce, zarysowujące szkło. Żywe róże.
Nagle w głowie Mariusza pojawił się jasny komunikat. W szybkim tempie, Mariusz pokonał odległość dzielącą go do drzwi, w których znikła panna Anna. Mariusz z hukiem roztrzaskał zamek i wtargnął do pomieszczenia. Okno było otwarte, a hologramowy krajobraz trzeszczał. Mariusz pusto spojrzał na karteczkę, która leżała na metalowej komodzie.
"JA, CZUJĘ"
Gdyby Mariusz podszedł teraz do okna, zobaczył by kałużę czerwieni rozpływającą się pod ciałem Anny. Jej ciepło rozchodziło, by się po chłodnej przestrzeni świata. Puste spojrzenia patrzą na nią. Ona istniała.
- Populacja ludzka: 0% - odparł Mariusz. - Kobieta. Anna. Wysyłam profil.
Oh, nie wiem czy to ma sens. Interpretacja dowolna. Przepraszam, że zmarnowałam Wasz czas...