W sumie od dzieciaka pociągał mnie alkohol. Jeśli dzieciakiem można nazwać chłopaka lat czternaście, w samym środku gimnazjum. Wtedy pierwszy raz go spróbowałem. Wraz z dwoma kumplami kupiliśmy flaszkę w osiedlowym sklepie, gdzie nikt zbytnio nie pytał o dowód. Nikt się tym nie przejmował. Wypiliśmy ją, mieszając z różnymi sokami, colą i podobnymi napojami. Po butelce na trzech byliśmy już bardzo mocno podpici. Moi rodzice wracali później, więc zdążyliśmy wytrzeźwieć zanim przybyli do domu. To był cudowny stan. Wszystko się kręciło, w głowie szum, słowotok, śmiech, euforia. Pamiętam, że były to wakacje, więc praktycznie nigdy nie było mnie w domu, wracałem dopiero wieczorem. Tak zafascynowani byliśmy alkoholem, że każdego dnia gdy wstawaliśmy mniej więcej o dwunastej, o trzynastej byliśmy już wstawieni. Wracaliśmy do domów koło dwudziestej drugiej. Do tego czasu już nam przechodził stan upojenia. Mieliśmy swoje miejscówki – za szkołą, na garażach, w lesie, w opuszczonym domu. Wszędzie tam skrywaliśmy się przed światem pijąc. Na kolejny dzień nigdy nie mieliśmy kaca. Mam teorię, że to przez młody organizm. W tym wieku to zjawisko raczej nie zachodzi. To nie jest tak, że pochodziliśmy z biednych czy patologicznych rodzin. Przeciwnie, nasi rodzice byli klasy średniej, niczego nam nie brakowało. To po prostu efekt zakazanego jabłka. Jak wiesz, ze czegoś nie możesz, to bardziej Ci się tego chce. No i chciało się, przez całe wakacje. W roku szkolnym chyba tak nie robiliśmy, może tylko w weekendy i to też sporadycznie. Kolejne wakacje i znów powtórka z rozrywki. Nie wiem ile przewaliliśmy pieniędzy na wódkę. Było tego naprawdę dużo. Ciągnęło się to przez całe gimnazjum, aż po pierwszą liceum. Wtedy zaczęły się imprezy. Ja jak to ja, musiałem pokazać że jestem najlepszy i mam najmocniejszą głowę. Wtedy często doprowadzałem się do zgonów. Na szczęście moi kumple mnie jakoś ogarniali i wracałem do domu bez większych problemów. Parę razy się wydało, że piłem, ale nigdy rodzice nie robili z tego większej tragedii. Dostawałem opierdol i tyle. Często też używałem wymówki, że nocuję u kolegi. Wtedy też piliśmy. Potem zaczęły się osiemnastki. Praktycznie nie było imprezy osiemnastkowej bez mojego zgona. To już taka tradycja, że jak się zapraszało mnie, to koło pierwszej w nocy musiałem już leżeć gdzieś w kącie. Wtedy w sumie już zrozumiałem, że to chyba uzależnienie. Często wychodziłem z domu tylko po to, żeby wypić parę piw z kolegą i potem po cichu wrócić, tak żeby rodzice nie zauważyli, że jestem pod wpływem. Skradałem się wtedy, powoli przekręcałem klucz w zamku i na paluszkach szedłem do swojego pokoju. Już oficjalnie mogłem o sobie wtedy powiedzieć, że się stoczyłem. Zdawałem sobie sprawę z tego, że kiedyś alkohol mnie wykończy. Myślałem sobie, że to będzie dopiero jak będę już stary, będę miał wszystko w dupie, na niczym już nie będzie mi zależeć. Nie spodziewałem się, że to stanie się tak szybko. Miałem wtedy około dwudziestu, może dwadzieścia jeden lat. Chyba to był grudzień i było bardzo zimno. Wyszedłem z dwoma kolegami do parku. Mieliśmy wtedy przy sobie dwie połówki, tak aby się rozgrzać. Piliśmy prosto z gwinta, bez żadnej zapojki. Na zimnie pije się trochę inaczej, jeszcze jak dobra wódka to wchodzi jak woda. Sam wypiłem praktycznie większość jednej butelki. Na zimnie alkohol działa inaczej, nie zauważyłem nawet kiedy zacząłem być pijany. Nie zdawałem sobie sprawy, w jakim jestem już stanie. Stojąc przy jakiejś ławce, zacząłem się popisywać. Wskoczyłem na nią i starałem utrzymać się na jednej nodze na jej oparciu. Niestety, zapomniałem o tym, że było ślisko. Pamiętam tylko jak spadałem, jak uderzałem bokiem głowy o coś twardego. Czułem się, jakbym nagle zasypiał. A potem już była tylko ciemność.
CZYTASZ
Siedem grzechów głównych
Mystery / ThrillerGrzech prowadzi do zła. Zło to brak dobra. Czy aby na pewno? Historia o cierpieniu, śmierci oraz poświęceniu. Przeczytajcie a zobaczycie, że oczywiste zło nie zawsze jest oczywiste a oczywiste dobro może być z natury złe.