jedynym pocieszeniem w tym parszywym życiu było to, że harry mieszkał na pierwszym piętrze, a pod nim była tylko recepcja, czy inne gówno, które teraz budowali na najniższej kondygnacji każdego bloku mieszkalnego.
chłopak mlasnął i spojrzał na leżące po jego obu stronach bliźniaczki, chyba najładniejsze, jakie widział - a pracując w biurze zdominowanym przez płeć piękną, swoje się w życiu naoglądał; w porządku, może nie w tak, nazwijmy to poetycko, pełnej krasie.
ile harry by dał za to, żeby go było stać na takie dziewczyny. ile harry by dał za to, żeby jego wymuszona współlokatorka częściej spędzała czas w domu jego siostry.
kurwa, jakie to życie jest dziwne.
- harry... - wycharczała jedna z dziewcząt, unosząc głowę. - gdzie my w ogóle...?
- u mnie - mruknął chłopak, przymykając oczy. dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i zarzuciła ramiona na klatkę piersiową harry'ego, jakby niepomna tego, że jej siostra leży obok.
- masz piękne dłonie - rzuciła dziewczyna, wzdychając. - takie...ładne.
och, trafiłem na myślcielkę, pomyślał harry, mentalnie wymierzając sobie soczysty policzek za przywkleanie do domu głupkowatych blondynek. a przecież po ostatniej obiecał sobie, że to ostatni raz, gdy umawia się z dziewczyną, która nie wie, co znaczy słowo "implikować".
- uhm - wymamrotał harry, układając w myślach, co powinien powiedzieć dziewczętom, by wyjść na dupka, ale jednocześnie i dżentelmena - jeśli to w ogóle możliwe.
- harry - jęknęła druga bliźniaczka, budząc się z letargu. - pić, harry.
- po drugiej stronie ulicy jest starbucks - rzucił styles, wstając z łóżka. - o tej godzinie mają jeszcze dobry sok, potem go rozcieńczają.
- och, jesteś uroczy. - obie dziewczyny uśmiechnęły się szeroko, przykrywając się szczelnie kawałkiem materiału, który najprawdopodobniej udawał kołdrę. - pojdziesz nam po świeży sok!
harry parsknął śmiechem; nie dość, że głupiutkie, to jeszcze naiwne. podniósł z ziemi bokserki, założył je i bez słowa podszedł do szafy, skąd wyciągnął swoje dwa najszersze - i najstarsze - tshirty i rzucił je w stronę zdziwionych bliźniaczek.
- ja idę sobie zrobić śniadanie, moja psychiczna była dziewczyna wraca do domu za jakieś pół godziny, więc radziłbym się zwijać, bo ostatnio wykombinowała sobie skądś scyzoryk - powiedział harry, uśmiechając się szeroko. - a, nie kłopoczcie się z zostawianiem numerów, znajdę was.
- jesteś bezczelny! i w dodatku otępiały! - wrzasnęła jedna z dziewczyn; harry postanowił ją nazwać rączki, bo nijak nie pamiętał, jak miała na imię.
- dokładnie! otępiały jak nawalony... nawalony... opos! - zawtórowała siostra, zwana też dalej soczkiem. rączki pokiwała głową i ze złością chwyciła koszulkę, która leżała na łóżku.
- wiesz, że mogłybyśmy teraz na ciebie donieść? - spytała rączki, z furią zakładając majtki i spodnie. - miałeś narkotyki w mieszkaniu, a ja cię z nimi widziałam!
- właśnie! a ja ją poprę, jest dwa do jednego, zawiasie!
- dość, kobiety - syknął harry, nagle czując się zmęczony całą sytuacją. - pierwsze, nie jestem otępiały, jak już, to oziębły. drugie, żeby złożyć na mnie "doniesienie" - tutaj harry zaznaczył w powietrzu cudzysłów - musiałybyście same poddać się testom na obecność narkotyków, a wiecie, one nie wyparowują z organizmu w pięć sekund.
- jesteś dupkiem - krzyknęły razem rączki i soczek, po czym - dokończywszy ubieranie się, rzecz jasna - wyszły z sypialni, wprost na spotkanie z abelią, która stała w korytarzu z dość skołowaną miną. harry uśmiechnął się na jej widok i wziął od niej torbę, po czym jak gdyby nigdy nic, poszedł do jadalni.
- cześć...? - zaczęła abelia, ale bliźniaczki miały zdecydowanie inne plany i krzycząc coś o scyzorykach, wybiegły z mieszkania, zostawiając jeszcze bardziej zagubioną abelię samej sobie.
- reflektujesz jajecznicę na śniadanie? - krzyknął harry, a w tle słychać było charakterystyczne skwierczenie oleju na patelni. abelia uśmiechnęła się półgębkiem i kręcąc głową, dołączyła do współlokatora w kuchni.
CZYTASZ
/ tenth floor /
Fanfictiondziesięć pięter, dziesięć różnych historii. | multifiction; © 2014 letsgetoutofhere