louis tomlinson postanowił urządzić przyjęcie i to nie byle jakie przyjęcie - chciał poznać wszystkich sąsiadów, którzy mniej-więcej mieścili się w jego kategorii wiekowej.
i z tego też powodu, louis tomlinson postanowił wstać z łóżka, doczłapać się do łazienki, wziąć prysznic i wyjść do miasta na jakieś zakupy. nie przewidział jednak tego, że po drodze spotka naburmuszonego gościa, który mieszkał piętro niżej.
- uhm, ty jesteś clifford, nie? - zagaił louis, zatrzymując drzwi windy tak, by michael mógł wskoczyć do środka.
- ta - mruknął clifford, przybierając znudzony wyraz twarzy. - sorry, jeśli byliśmy wczoraj głośno, hemmings nie opanował jeszcze pieca i w ogóle.
- nie no, spoko. chciałem właśnie o to zapytać. - louis uśmiechnął się półgębkiem, patrząc nieco zbyt ufnymi oczami na coraz bardziej nabzdyczonego michaela.
- ta, w sensie? - burknął clifford. - określ się, tomlinson.
- nie chciałbyś zarobić trochę i wbić na imprezę? taką sąsiedzką, na dachu i... - louis zaczął opowiadać z detalami o swoich planach, cały czas oczekując jakiekolwiek reakcji ze strony swojego rozmówcy, który pozostawał, delikatnie mówiąc, bierny na jego próby. tomlinson już-już chciał się poddać, gdy w końcu michael odchrząknął i zaczął mówić.
- mów dalej - powiedział w końcu clifford, lekko wzruszając ramionami. - spoko pomysł chyba.
*
louis wrócił do mieszkania po czterech godzinach spędzonych w mieście na kupowaniu przeróżnych drobiazgów, które - według niego - mogły by być przydatne na imprezie na dachu. po drodze zapukał do ośmiu mieszkań, starannie dobierając słowa (mimo, że michael ostatecznie się zgodził, niesmak po jego mrukliwym "koleś, ja pierdolę" pozostał) i dziękując każdemu po kolei za obietnicę przyjścia.
gdy w końcu zrzucił wszystkie torby na podłogę i wyciągnął z tylnej kieszeni uwierający telefon i kartę kredytową, opadł bez sił na kanapę, planując w głowie najbliższą sobotę.
styles i jego współlokatorka - w sumie, nie wiadomo, czy to jego dziewczyna, czy kto - powiedzieli, że się postarają wpaść, bo w sumie, czemu nie; gość z księgarni próbował się wymigać, ale ostatecznie zgodził się przyjść, bo louis mu uświadomił, że na 99% hood nie ma nic lepszego do roboty; malik z żoną, albo narzeczoną, obiecali wpaść, jak tylko uśpią dziecko i znajdą kogoś, kto mógłby się nim zająć.
hemmings był trochę za młody, ale jego rodzice przymknęli na to oko, zważywszy na to, że sami będą mogli przyjść i trochę najmłodszą latorośl zawstydzić; rodzeństwo z piątego piętra pokłóciło się o kota i dlatego przyjdzie tylko liam (chyba miał na imię liam, pomyślał louis, robiąc rozrachunek w głowie), a dziewczyna zostanie z owym kocurem w domu; a ashton, jedyna osoba, z którą louis zamienił coś więcej niż "dzień dobry", właśnie się zaręczył, więc każda impreza jest dobrą okazją, by się tym pochwalić.
horan był kucharzem, więc rozumiało się samo przez się, że wpadnie, bo ktoś musi przygotować jedzenie - nie samymi krakersami człowiek żyje, no nie?
- jestem kurewsko inteligentny - wymamrotał louis i zapadł w sen.
CZYTASZ
/ tenth floor /
Fanfictiondziesięć pięter, dziesięć różnych historii. | multifiction; © 2014 letsgetoutofhere