36. imagin- "stucky to prawda"

1.5K 64 50
                                    

Nawiązanie do poprzedniego rozdziału... Dokładniej do Bucky'iego
Specjalnie dla @MajLovArchie

[T.I.] - twoje imię

_*_*_*_

W

stałaś rano z świętym przekonaniem że otwierając drzwi na głowę wyleje ci się puszka farby bądź kiślu.
Specjalnie założyłaś coś co potem będzie można wyżucić...
Nie twoja wina że ZAWSZE bierze farby, niezmywalne z ubrań, rok temu przez jego żart, musiałaś wyrzucić moją ulubioną sukienkę.
Podchodząc do drzwi byłaś gotowa na najgorsze.
Zaciśnęłaś powieki, schyliłaś głowę i nabrałaś powietrza do płuc, złapałaś za klamkę i przygotowana emocjonalnie na godzinne wypłukiwanie cieczy z włosów, popchnęłaś drzwi, szybko puszczając klamkę i odskakując, tak, żeby uniknąć największego strunienia...
Nic nie poleciało...

*Okej, to oznacza że dzisiaj będzie coś dużo gorszego-
pomyślałaś

Założyłaś coś bardziej wyjściowego, i wyszłaś z sypialni...
Nikogo nie było, instynktownie zawołałaś:

— Bucky? Jesteś? — zero odpowiedzi. Weszłaś w głąb mieszkania i dopiero znalazłaś go w kuchni, siedział w tam, razem ze Stevem.

— Cześć Misiek, —powiedziałaś na co ten odwrócił się z takim
bananem na twarzy, że sama się
uśmiechnęłaś, podeszłam do niego i sprzedałaś mu buziaka w policzek, potem podeszłaś do Steve'a i przytuliłaś go — cześć.

— Jedliście śniadanie? — spytałaś udając, że zapomniałaś o 1 kwietnia...

— Nie, jeszcze nie — zakomunikowali w tym samym czasie.

— Powinniście założyć chórek — powiedziałaś, po czym zaśmiałaś się perliście, dzisiaj, na wybrzeżach Nowego Yorku, była piękna pogoda, w wielkim oknie, po swojej lewej stronie w kuchni, widziałaś latające ptaki i podwórko, po którym przebiegł biało-brązowo-rudy kot sąsiada.

— Steve — powiedziałaś przez ramię do blondyna.

— No? — spytał, uśmiechając się.

— Co tam u Dzieciaków? — chodziło ci oczywiście o Avengersów, którzy twoim zdaniem byli jeszcze takimi dziećmi, a szczególnie Tony, który był kompletnie niedorosły.

— Naprawdę nic ciekawego, — odrzekł poprawiając się na wysokim stołku przy wyspie — karzdy rozjechał się do rodziny i przyjaciół na święta...

Postawiłaś przed nimi na blacie dwa talerze, szklanki i kanapki.
Odwróciłam się, żeby nalać sobie cherbatki, a w tym czasie Steve dawał znaki Buckiemu... Twój chłopak ledwo powstrzymywał śmiech, wziął wielki wdech na uspokojenie i zwrócił się do ciebie:

— [T.I.], bo, ten no, ja... — przerwał na chwilę, żeby wziąć oddech, ewidentnie go to bawiło, i gdzieś w duchu już umierał ze śmiechu, ale bardzo umiejętnie chował to pod maską zakłopotania — Kocham Steve'a

Wypalił na jednym oddechu.
Ani ty ani twój umysł nie wiedziały co mają w tej sytuacji  zrobić... Stałaś tak na przeciwko niego jak zacięta. Upuściłaś kubek, a ten rozbił się na podłodze rozpryskując herbatę na całej podłodze... W tym momencie chłopaki nie wytrzymali. Zaczęli tak się śmiać, że udzieliło się to i tobie, Stevowi i Buckiemu już leciały łzy z oczu, a ty śmiałaś się razem z nimi...
Kiedy już się trochę uspokoili po prostu sobie poszli z kuchni do salonu chichocząc trochę.
Oczywiście zostawili ciebie stojącą w rozbitym kubku... na bosaka, nie mającą jak przejść.
Ręce ci po prostu opadły.

— Ej! A ja? — oczywiście nikt nie zareagował, postałaś tam do momentu w którym chłopcy z łaski swojej przyszli do kuchni
(Czyli cały mecz
Anglia- Romunia)

*_*_*

Co tam?

Preferencje / MarvelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz