Wskazówki ogromnego zegara wiszącego na ścianie po mojej lewej stronie wskazują piętnaście minut po siedemnastej, a przez moją głowę przelatuje mnóstwo najczarniejszych scenariuszy. Co jeżeli własna matka mnie wystawi, a ja bez pieniędzy na powrót skończę jako bezdomna w Monachium? Kompletnie nie znam miasta, a nawet gdybym znała to nigdy nie byłam zainteresowana jej adresem. A powinnam była, jeżeli się tutaj wybierałam, bo z tą kobietą nigdy nic nie wiadomo, o czym kolejny raz się przekonuje, będąc zmuszona do czekania aż ktoś mnie łaskawie odbierze z tego dworca. Świetnie zaczyna się nasze naprawianie relacji.
— Malia? — głos wypowiadający moje imię, a raczej ksywkę którą posługuje się od kilku lat, zdecydowanie nie należy do osoby, którą spodziewałam się tu zobaczyć. Odwracam się w jego kierunku i widzę przed sobą dosyć niską, przynajmniej przy moim wzroście szatynkę. Dziewczyna uśmiecha się lekko, jakby chcąc dodać mi otuchy. Wiem kim jest, kiedyś matka wysłała mi kilka zdjęć ze swoją nową rodziną. Ta kobieta ma tupet, prawda?
— Cześć. — mimo wszystko wyciągam do niej rękę. Nie mam zamiaru być dla niej wredna, ona pewnie tylko wykonuje prośbę swojego taty. A to że on jest za przeproszeniem chujem, to już nie jest jej wina.
— Jestem Klara. — zaczyna rozmowę po angielsku — Córka Richarda.
— Tak, wiem. Ale możesz mówić po niemiecku. — stwierdzam zabierając swój bagaż i kierując się za kobietą do wyjścia.
— Twoja mama nie mówiła, że umiesz niemiecki. — Klara robi zdziwioną minę, na co ja mam ochotę się zaśmiać. Tak się składa, że moja własna matka nawet tego nie wie, bo przez parę ostatnich lat miała mnie w dupie.
— Pewnie zapomniała. — wzruszam ramionami wkładając walizkę do auta, które moja towarzyszka wskazała ruchem ręki jako nasz pojazd.
Droga do mieszkania mija w dosyć niezręcznej atmosferze. Na początku dowiaduje się tylko, że Klara ma dwadzieścia trzy lata i studiuje. No tak, cudowne dziecko z wykształceniem. Nie ma się co dziwić, że moja rodzicielka wolała sobie zmienić córkę. Potem jeszcze oznajmia mi, że jej ojciec jest obecnie w pracy, a jego partnerka przygotowuje obiad, nie mogąc się doczekać mojego przyjazdu, ale sama nie ma prawa jazdy, więc dlatego właśnie Klara została wysłana, żeby mnie odebrać. Przy momencie o tym jak bardzo moja rodzicielka nie może się doczekać mojego przyjazdu mimowolnie parskam śmiechem, na co dziewczyna unosi tylko brwi i nie kontynuuje dalszej rozmowy. Kolejne parenaście minut spędzamy w ciszy, aż w końcu szatynka parkuje przed dosyć nowoczesnym blokiem. Zaciskam usta na ten widok, bo wychodzi na to, że mojej matce powodzi się o wiele lepiej niż to pokazywała. Wjeżdżamy windą na trzecie piętro i wchodzimy do drugich drzwi na lewo.
— Jesteśmy. — krzyczy Klara, zdejmując swoje buty. Ja robię to samo. Nie chce tego przyznać, ale bardzo się denerwuje.
Po chwili w pomieszczeniu pojawia się uśmiechnięta blondynka, która dwadzieścia lat temu mnie urodziła. Zmieniła się od czasu, gdy ją ostatnio widziałam. Schudła zdecydowanie i wcale nie wygląda jak osoba ciesząca się nowym życiem w innym kraju. Wory pod jej oczami są widoczne jeszcze bardziej niż kiedyś, ale to pewnie przez wiek. Nie należy już do najmłodszych.
— Martyna, kochanie — zaczyna, ale przerywam jej głosem może trochę zbyt chłodniejszym niż zamierzałam.
— Malia. — przypominam jej — Przecież dobrze wiesz, że nie lubię swojego imienia.
— Oh, przepraszam. Zapomniałam. To przez to podekscytowanie. — kobieta obejmuje mnie mocno. Oddaje ten uścisk, mówiąc sobie że tak wypada, ale w głębi duszy wiem, że za nią teskniłam. Ciężko mi jest to jednak przyznać nawet przed sobą.
— Podobno robiłaś obiad. — mówię po niemiecku, odsuwając się od swojej matki — Umieram z głodu.
— Kiedy ty się nauczyłaś niemieckiego? — na jej twarzy pojawia się uśmiech większy niż wcześniej. Pewnie myśli, że zrobiłam to dla niej, a prawda wygląda tak, że naprawdę dużo weszło mi do głowy podczas oglądania wywiadów z niemieckimi skoczkami, którzy są moją ulubioną drużyna. Blondynka jednak tego nie wie i niech tak pozostanie. Ja tu przyjechałam tylko zarobić, żeby naprawić sprawy, które ona zostawiła w Polsce, a nie żeby zaciskać z nią więzi.
— Zaczęłam uważać w szkole. — odpowiadam wymijająco — To co z tym obiadem?
Okazuje się, że przygotowała kotlety schabowe. Opisała je jako "moje ulubione". Może nimi były, gdy miałam czternaście lat, ale od tego czasu zdążyły mi po prostu zbrzydnąć. Nie mówię jej tego, bo nie mam ochoty na dyskusje. Konsumuje swoją porcję, a następnie proszę Klarę, żeby pokazała mi gdzie będę spać. Gdy dowiaduje się, że przez pierwszę parę dni będziemy miały wspólny pokój, mam ochotę krzyknąć z rozpaczy. Jedyne czego w tym momencie pragnę to samotność, a nawet na to nie mogę liczyć, bo Richardowi zachciało się remontu z którym nie zdążył na czas. Mógł się nie zabierać za coś czego nie umie. Zostawiam walizkę w moim tymczasowym pokoju i oznajmiając współlokatorce, że idę na spacer, wychodzę z niego.
— Będę za godzinę. — krzyczę do matki i wychodzę.
Długie spacery z muzyką w słuchawkach to jedno z moich ulubionych zajęć. Nie jestem wielką fanką żadnej aktywności fizycznej, przynajmniej jeżeli to ja muszę ją wykonywać, ale dzięki takim spacerom przynajmniej nie wyglądam jak beczka. Wychodząc z windy przechodzę chwilowy szok, bo po oderwaniu wzroku od telefonu mam wrażenie, że mijam Andreasa Wellingera, jednak dochodze do wniosku, że to niemożliwe i patrząsam głową. Niby blondyn mieszka w Monachium, ale co on by miał robić akurat na klatce mojego tymczasowego mieszkania? Zrzucam to na zmęczenie i kieruje się dalej, słuchając przyjemnego głosu Toma Odella. Nie wiem dokąd idę, ale się tym nie przejmuje. Jak będę miała problem z powrotem to zawsze istnieje nawigacja w telefonie. Tym razem adres już mam. Spacer mi się przedłuża, bo do domu wracam półtorej godziny później niż zamierzałam. Cóż, zwale to ba fakt iż to miasto jest ladniejsze niż myślałam.
— No w końcu jesteś. — matka oddycha z ulgą na mój widok — Co tak długo?
— Lubię chodzić. — wzruszam ramionami — Idę do siebie.
— Poczekaj. — rodzicielka chwyta mnie za ramie i powstrzymuje — Richard już wrócił. Przywitaj się.
Czy miałam na to ochotę? Nie. Czy musiałam to zrobić? Tak. Czy mi się to podoba czy nie, spedzę tu trochę czasu i bym wolała ograniczyć ilość kłótni do minimum, chociaż wiem, że z moim temperamentem nie będzie to łatwe. Idę więc do kuchni w której podobno ten je kolacje.
— Dobry wieczór. — powstrzymuje się, żeby nie dodać do tego określenia "niszczycielu rodzin" na co mam ogromną ochotę.
— Cześć, mała. — mężczyzna uśmiecha się na mój widok — Głodna?
— Nie, dziękuje. Pójdę się położyć. — wysilam się na sztuczny uśmiech, który schodzi mi z twarzy, gdy mijam w drzwiach swoją matkę.
Jestem tak bardzo zmęczona, że nawet odpuszczam sobie kąpiel i stwierdzam, że rano bardziej mi się przyda. Kładę się do łóżka i niemal natychmiast zasypiam z myślą, że wcale nie będzie tu tak łatwo jak myślałam.