Tamta lekcja plastyki upływała leniwie na malowaniu gigantycznych znaczków pocztowych o zdrowym trybie życia. Nauczycielka nie była obecna - rozwieszała obrazy gdzieś daleko na korytarzu.
Pierwsza ławka przy drzwiach zajęta przeze mnie i Emilię. Znudzona dziewczyna wzięła na kolana plecak i pod jego osłoną włączyła telefon.
— Ustaw ten plecak inaczej, bo jak pani wjedzie, to cię zauważy! — przestrzegł Krzysztof z ławki za nami, wymownie wskazując drzwi po naszej prawej.
— Okej, okej... — przystała niechętnie zganiona, przesuwając się w inną stronę.Minęło może kilka minut. Wybawiciel Emilii malował z zapałem warzywa uderzająco przypominające wykonywane przez przedszkolaka prototypy Świeżaków.
— Aniu, kochanie... — zaczął przymilnie świeżo upieczony bohater, łypiąc na mnie brązowym okiem.
Nie żeby my wtedy coś, to był jeden z cudownych pomysłów Emilii, nie myślcie sobie.
— Czego? — burknęłam czarująco, odrzucając to tyłu grzywkę usiłującą zawrzeć bliską znajomość z ołówkiem.
— Jakie włosy ma cebula? — spytał Krzysztof z rozbrajającą szczerością.
Dałam upust frustracji związanej z byciem jego encyklopedią.
— Pytałeś o rzodkiew. Pytałeś o marchew. Pytałeś o sto innych rzeczy. A odpowiedź jest cały czas ta sama - zielone, b a r a n i e!
— No weź, przecież wiesz, że ja się żywię suchym chlebem! — oburzył się chłopak. — A, i Emilka, powinnaś mi podziękować. Ja cię ostrzagłem... ostrzegłem... przestrzeżyłem... Jak to się mówi?!
— Ostrzegłem — podsunęłam odpowiedź wręcz odruchowo.
— Nie, bo to brzmi, jak fryzjer! — nie zgodził się Krzysztof.