Uwielbiam plaże w Ustce. Uwielbiam też nasz domek w Zapadłym, ale to długa historia.
Siedzieliśmy na plaży w naszym małym, samowystarczalnym komplecie - bo mama Bliźniaków poszła się relaksować gdzieś indziej, zostawiwszy latorośle pod naszą opieką. Była nas piątka - ja, Szynszyl, Bliźniaki w osobach Mai i Maksa oraz Ciocia Armagedon, moja imienniczka i zarazem Jedyna Fajna Dorosła.
Troskliwa Ciocia smarowała swe futerkowe dziecię kremem z filtrem, bo Szynszyl nie jest mną i nie spędza pobytu nad morzem zawinięty w dwa ręczniki.
Bliźniak Maja spojrzała na Szynszyla. Otaksowała wzrokiem biały krem wchłaniający się w opaloną skórę.
— Ale ty jesteś biała... — wysnuła wreszcie wniosek, by po chwili aż zaśpiewać z triumfu. — MURZYNEK BAMBI, LALALALALA!
Nieczuli dorośli bez zrozumienia dla fantazji zaczęli zaraz tłumaczyć różnice pomiędzy murzynkami a sarenkami; wydawało się, że zrobiłyśmy to skutecznie. Gdy jednak minęło kilka minut, a Maja zdecydowała się zadać pytanie ponownie, nasze pełne samouwielbienia uznanie dla umiejętności dydaktycznych legło w gruzach.
— To co to była za syrenka?... — spytała rozbrajająco dziewczynka.