# ll.

563 35 1
                                    

Mówiąc o wyjściu wieczorem myślałam, że miałeś na myśli jakiś klub czy coś.

– Nie podoba ci się? Sama mówiłaś, że chciałabyś wyjść z domu i zobaczyć trochę miasta. – Liam spojrzał na szatynkę, która szła powoli za nim po dość nierównym chodniku. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, zauważając grymas malujący się na jej twarzy. – A Paryż wieczorem jest cudowny.

– Jakbyś powiedział, że to będzie wycieczka w terenie to bym założyła trampki! – Przystanęła, poprawiając letni płaszczyk, który zarzuciła przed wyjściem. Spojrzała na rozbawionego mężczyznę z lekkim wyrzutem, jednak zaraz potem przypomniała sobie jak mówił, żeby ubrała coś wygodnego. – Dobra, nie komentuj tego. Ale ja się stąd nie ruszam.

– Nie będę cię nieść, nie tym razem. Jak nie chcesz to zostań, patrząc na ciebie, ktoś się tobą prędzej czy później zainteresuje. – Uniósł do góry brew w triumfującym geście i ruszył wolnym krokiem przed siebie. Nie uszedł jednak daleko, słysząc szybkie kroki Frei i ciche przekleństwa wymierzone w jego stronę.

Kiedy byli jeszcze razem większość ludzi przeważnie myślała, że są jedną z tych powszechnych par, gdzie cicha i nieśmiała nastolatka rozkochuje w sobie nieświadomie niegrzecznego chłopca i nie widzą świata bez siebie. Prawda była jednak taka, że Freya świadomie z nim flirtowała już od pierwszego spotkania, nie oczekując od niego za wiele. A on podpuszczany przez przyjaciół postanowił jednak zmienić jej decyzję. I będąc parą zachowywali się przede wszystkim jak najlepsi przyjaciele, którzy mogli ze sobą porozmawiać o wszystkim; nie mieli miedzy sobą bariery oddzielającej jej świat od jego. Oboje posiadali własne poglądy, plany i marzenia, które starali się realizować; często się jednak przy tym sprzeczając, gdyż żadne nie chciało pójść na kompromis. Lubili wyzwania oraz przyjemność sprawiało im zaskakiwanie drugiej osoby. W tej kwestii się nie zmienili.

– A pójdziemy na jakieś piwo czy coś? Czy mam tak iść bez celu?

– Rany boskie, jak ja z tobą tyle wytrzymałem. – Odwrócił się ponownie, a Freya aż przymknęła oczy, mając nadzieję, że nie usłyszy jednego z wykładów, jaka to jest marudna. Taka już po prostu była; jeżeli ktoś ją zaskakiwał planem, którego zupełnie się nie spodziewała, nie potrafiła się nim cieszyć; wolała raczej trochę go uprzykrzyć. – Pierwszy raz od dawna wychodzę z inicjatywą inną niż drzwi kolejnej sypialni czy adres baru i też jest źle. Nie możesz nacieszyć się tymi widokami? Oświetlone ulice, ta atmosfera, magia i inne sprawy, na które każda normalna dziewczyna wzdychałaby, aż trzeba by było ją reanimować.

– Tego chcesz? Reanimacji? Wybacz, ale no… dobra, jest miło, ale już trochę chodzimy i może ciąg dalszy byśmy przełożyli? – Uśmiechnęła się zachęcająco, przygryzając lekko wargę. Mimo jawnego zirytowania, a może raczej niezrozumienia ze strony mężczyzny, Freya widziała nutkę rozbawienia sytuacją. Bo Payne miał rację. Nie wiedział tylko jednego, z każdym kolejnym krokiem Freya czuła, aż w jej kolanie wszystko się przesuwa. Nie chciała jednak o tym mówić, bo nie była to istotna informacja, która pomogłaby komuś lepiej żyć. – Patrz, tam jest chyba jakiś klub. Możemy na chwilę wejść.

– Nie poznaję cię, kobieto.

– Nie narzekaj tyle i dawaj, albo cię tu zostawię. Ktoś się na pewno zainteresuje – mruknęła rozbawiona, wymijając go pewnym krokiem.

Wchodząc do zadymionego pomieszczenia Freya zmarszczyła nos, niezbyt zadowolona z miejsca, do którego przybyła. Nie był to jeden z klubów, jakie znała. Fioletowe ściany z mnóstwem dekoracji przytłaczały, a nie za głośna muzyka była zaledwie tłem dla ludzi, którzy siedzieli przy barze czy na sali, chociaż byli i tacy, co kiwali się w rytm melodii. Miejsce wydawało się jednak nijakie i gdyby nie fakt, że szatynka nie miała zamiaru ponownie iść w nieznane, słuchając triumfującego monologu Liama. Zamiast tego podeszła do baru i siadając na stołku, wymusiła uśmiech w stronę przyjaciela.

Distance // Liam Payne ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz