Życie to teatr. Nie wszyscy dostajemy główne role. Nie wszyscy błyszczymy. Nie wszyscy staramy się wypaść jak najlepiej. Nie wszyscy wykorzystujemy swój czas. W momencie, gdy oczy każdego zwrócone są na nas, nie potrafimy zatrzymać uwagi i ją tracimy. Potem gramy dalej ze świadomością, że już zawsze będziemy jedynie epizodem.
— Kim jesteś? — turkusowooki chłopczyk zapytał, patrząc z ciekawością na kobietę, siedzącą na parapecie. — Czemu jesteś tu sama?
Ister spojrzała na niego z ogromnym żalem. Wszędzie rozpoznałaby ten kolor tęczówek i kształt oczu. Położyła dłonie na swoje kolana i ponownie skierowała wzrok na rozpościerający się widok za oknem — piękny różany ogród, a w jego centrum fontanna, na której kiedyś siadała razem ze swoją panią, trzymały się za ręce i uśmiechały.
— Jesteś służką? Nie jesteś? Kim jesteś?
Chłopczyk zbliżył się ostrożnie. Stanął tuż przy niej. Wyciągnął lewą rękę w jej stronę i z trudem z powodu niskiego wzrostu dotknął jej policzka. Ister stłamsiła w sobie chęć ucałowania tej ciepłej dłoni. Uparcie wpatrywała się w miejsce, gdzie 10 lat temu siadała młoda panna o zjawiskowej urodzie z czerwoną różą, trzymaną tuż przy nosie i uśmiechała się kokieteryjnie do mężczyzn, starających się o jej rękę.
— Dlaczego jesteś w pokoju mamusi? Mamusia nie pozwala tu wchodzić — zauważył chłopiec, przybierając smutny wyraz twarzy.
Ister zauważyła zmianę w jego głosie, ten żal, ten ból, który czuł i mimo to postanowiła rozdrapać świeże rany.
— Ale mamusi już nie ma, prawda? — powiedziała chłodno Ister, odrzucając wspomnienie pogrzebu swojej pani, które chciało znowu pojawić jej się przed oczyma. — Zakaz mamusi już jest nieważny.
Ister skrzywiła się, słysząc cichy szloch. Spojrzała na chłopca, który żałośnie płakał. Lewą ręką zaciśniętą w pięść, tarł swoje powieki. Pociągnął nosem. Drżał. Szybko pozbyła się z głowy, pomysłu przytulenia go. Widząc dziecko tak podobne do swojej pani, sama potrzebowała pocieszenia.
— Je-je-jesteś... przyjaciółką ma-mamusi? — wydukał.
— Nie jestem — w jej głosie słychać było gniew.
Nigdy nie śmiała uważać się za kogoś takiego. Była jedynie służką. Jej pani znała wielu godniejszych tego tytułu ludzi.
Chłopiec nawet jeśli zląkł się to nie dał tego po sobie poznać. Na jego twarzy pojawiła się nieadekwatna do sytuacji determinacja. Położył dłoń na jej kolanie i spojrzał prosto w oczy oczy.
— Byłaś dla mamusi ważna? — zapytał bez zająknięcia. — Mamusia pozwała tylko ludziom, których kochała i służką tutaj wchodzić.
W jednej chwili z ust Ister wydobył się wręcz histeryczny śmiech, w który przelała każde ze skrywanych uczuć — miłość wymieszaną z rozpaczą, spowodowaną stratą swojego promyka słońca.
Kochałam ją bez wzajemności — pomyślała Ister i te zdanie straszliwie ją zabolało.
Uspokojenie zajęło jej parę minut. Przez ten czas chłopiec wpatrywał się w nią uporczywie w ciszy. Ister znała ten wyraz twarzy nazbyt dobrze. Jej pani często go jej pokazywała nim dorosła.
— Ja i twoja mamusia byłyśmy dla siebie ważne — zaczęła z niepojętą dla siebie delikatnością. — Dorastałam razem z twoją mamusią. Stałam w jej cieniu, gotowa popchać ją w stronę słońca, gdyby się zatrzymała i zawahała. Kochałam twoją mamusię -—Ister nie miała pojęcia, w jaki sposób te ukryte głęboko w jej sercu słowa przeszły przez jej gardło — ale twoja mamusia pokochała kogoś innego.
Ister pamiętała za dobrze moment, w którym utraciła swoją panią na zawsze. Jej pani ubrana w swoją ulubioną kamizelkę, beżową koszulę, spodnie do połowy łydki, trzewiki i rękawiczki, siedziała na parapecie okna drugiego piętra i wydała rozkazy służbie — mieli ustawić stoliki i krzesła na przyjęcie z okazji jej urodzin. W niczym nie przypominała damy, a mimo to młody szlachcic, który przyjechał bez uprzedniej zapowiedzi, zakochał się w niej. Ister przyglądała się z boku ich krótkiej wymianie zdań — on stał pod oknem, ona siedziała na parapecie — dotyczącej lekkomyślności kobiet w dzisiejszych czasach, a potem jej pani skoczyła. Ister krzyknęła niepotrzebnie, bo jej pani została złapana przez młodzieńca. Pocałował ją na jej oczach, niedługo później jej się oświadczył, mieli wystawny ślub, aż w końcu urodziło im się dziecko.
— Tatusia? — zapytał chłopiec, wspinając się na jej kolana. — Tatuś zabrał ci mamusię i dlatego jesteś smutna?
Ister pokiwała głową, wyrzucając z głowy uśmiech swojej pani, gdy skakała z balkonu. Na widok smutnej miny chłopca, poczuła ukłucie w sercu. Dobrze znała te smutne oczy.
— Mamusie zabrał teraz Bóg. Nie wiem, jak ci ją dać — wyszeptał chłopiec, wtulając się w nią. — Przepraszam. Przepraszam, że jesteś smutna.
Ister niepewnie położyła dłoń na jego złocistych włosach, a nie słysząc słów sprzeciwu, poczęła je powoli rozczesywać. Jednocześnie położyła ręke na plecach chłopca i przytuliła. Pamiętała niechęć swojej pani do dotykania jej włosów.
— Nie jestem smutna — oznajmiła cicho, głosem, który miał go uspokoić. — Mamusia i tak nigdy nie kochałaby mnie tak jak tego chcę, a dzięki temu, że twój tatuś zabrał mi mamusię, jesteś tutaj ty.
Odsunęła go od siebie. Ledwo powstrzymując łzy, spojrzała w turkusowe tęczówki. To nie była jej pani, choć wyglądał jak ona.
— Rash, jesteś tutaj.
Pochyliła się nad nim i powoli, gotowa przestać, gdyby mu się nie spodobało, odgarnęła włosy z jego czoła. Pocałowała go w nie.