⚜Rozdział siódmy⚜

1.5K 256 91
                                    

Ku zdziwieniu straży, Lance'a nie trzeba było specjalnie namawiać, by z nimi poszedł. Młody McClain wręcz wyrywał się do przodu, przez co zyskał wśród czterech rycerzy miano wariata. Oni jednak niczego nie wiedzieli, a Lance koniecznie musiał się dostać do zamku. Jak najszybciej. 

Kiedy w końcu przekroczyli mury, szatyn zaczął nerwowo rozglądać się naokoło. Oczywiście dziedziniec świecił pustkami - zapewne każdy miał przydzieloną swoją porcję obowiązków, z której solidnie się wywiązywał. Lance jakoś nie wyobrażał sobie tego inaczej. Z oddali echem niósł się odgłos zderzających się ostrzy; gdzieś trenowali walkę. Ciekawe czy Shiro też tam był?

— Idź — usłyszał zza pleców i został brutalnie pchnięty do przodu. Przeklął cicho, gdy potknął się i prawie wywrócił, co jeden z rycerzy skomentował cichym parsknięciem. 

— Chodzisz tak samo dobrze jak zabijasz?

Lance odwrócił głowę w jego stronę i zlustrował go wzrokiem. Wcześniej nie zwrócił na niego uwagi, zbyt zajęty myśleniem. Rycerz po jego lewej wyglądał na niedużo starszego niż on - ruda grzywka  wystawała mu spod hełmu, a zielone oczy były pełne rozbawienia. Miał pociągłą, długą twarz i wąskie usta, oraz mlecznobiałą karnację. No i, oczywiście, piegi. 

— Chodzę dużo lepiej niż zabijam — odparł Lance z uśmiechem. 

— Więc dlaczego próbowałeś zabić księcia?

— A próbowałem? 

— Na to wychodzi, patrząc na sytuację, w której się znajdujesz.

McClain zaśmiał się na te słowa.

— Wiesz, z doświadczenia powiem ci jedno - nie wszystko jest takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka. 

— Ciekawe czy tak samo będziesz się śmiał jak zawiśniesz — warknął rycerz za jego plecami. 

— Ciekawe czy będziesz taki pewny siebie jak się dowiesz, że nie zawisnę — odpowiedział mu na to, nie bacząc na konsekwencje. Dlatego nie zdziwił się, gdy poczuł okropny ból w okolicy łopatek, a potem wylądował na ziemi. Dwóch pozostałych mężczyzn zarechotało, a Lance zagotował się ze złości. Nie mógł jednak użyć magii - a przynajmniej nie teraz. Chwilę później rudzielec obok dźwignął go na nogi i zlustrował Lance'a zmartwionym spojrzeniem. 

— Nie powinieneś denerwować Kaine'a — mruknął ledwo słyszalnie. — Nikt nie uprzykrzy ci życia tak jak on. 

— Słyszałem, gówniarzu! — krzyknął mężczyzna. — Jeszcze słowo, a obiecuję ci, że uprzykrzę życie tobie!

Chłopak posłał Lance'owi przepraszające spojrzenie i nie odezwał się do niego przez resztę drogi.

— Wasza Wysokość, przyprowadziliśmy go tak jak rozkazałeś! 

Kaine schylił się nisko i spuścił głowę w dół, a za nim pozostała trójka rycerzy. Lance postąpił tak samo, chociaż niechętnie - raz, że nie lubił, jak ktoś wymuszał na nim posłuszeństwo, dwa, że zawsze zachwycała go sala tronowa, a był w niej dopiero trzeci raz. Gdyby nie to, że siedzący na tronie Keith był wyraźnie nie w humorze, nie zastosowałby się do etykiety. Ale, ponieważ ostatnimi czasy zrobił co musiał, a w swój spisek wkręcił Holtów, którzy prawdopodobnie byli w podziemiach zamku, wolał nie ryzykować utraty głowy. 

— Dziękuję, Kaine. — Keith wstał z tronu. — Możesz wrócić do swoich obowiązków. Reszta tak samo. Rozejść się.

— Ależ panie, ten chłopak... — zaczął brunet, jednak Kogane natychmiast mu przerwał.

⏸️ HURRICANE || Klance [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz