⚜Rozdział dwunasty⚜

1.4K 176 104
                                    

Biblioteka królewska była duża - o wiele większa niż Lance się spodziewał. Dwupiętrowa, zdawała się ciągnąć w nieskończoność, co w ogóle nie zachęcało go do podjęcia dalszych kroków. Nie był jakimś wielkim entuzjastą książek - zamiast nich wolał dobre towarzystwo i tej samej jakości alkohol, ewentualnie lubił też spędzić czas po prostu wśród przyjaciół. Ale nie miał już takiej możliwości. Mimo że Keith nie pilnował go osobiście, Zet chodził za nim jak cień, przez co ucieczka nie wchodziła w grę. Nawet nie był pewien czy chciałby uciekać. Oczywiście, nienawidził być ograniczany - przez całe życie jego rodzice nie przykładali zbytniej uwagi gdzie i z kim wychodzi. Miał tylko wrócić do domu przynajmniej na następny dzień albo dać znać, jakby jednak musiał zostać po za domem trochę dłużej. Rzadko podpadł im tak mocno, by dostać szlaban, więc nigdy nie czuł się skrępowany jakimiś zasadami. W tej chwili jednak nie był już w domu, a na zamku i mimo że starał się tak o tym nie myśleć, ponieważ nie było mu jakoś szczególnie źle, był zakładnikiem. Zapewnieniem, że jego rodzina nie zrobi niczego głupiego, a gdyby tak się stało, mógł przypłacić to życiem. 

— Właściwie co chcesz tu znaleźć? — Zet zmierzył wzrokiem ciągnące się regały i skrzywił się. Lance mu się nie dziwił, w końcu sam miał ochotę wrócić do ogrodu, mimo że dopiero co tu przyszli. 

— Sam nie wiem — podszedł do półek i zlustrował spojrzeniem tytuły na grzbietach książek. — Muszę odesłać ducha. Nawet nie wiedziałem że istnieją, więc nie wiem od czego zacząć. W dodatku... To zajmie mi lata — mruknął już pod nosem, całkowicie zniechęcony. Nie żeby wcześniej podchodził do tego z entuzjazmem. 

Vee była panią ogrodu, duchem, uwięzionym przez długi czas w swoim zielonym królestwie. Dlaczego? Czy naprawdę ogród miał szansę odżyć po jej odejściu? To naprawdę było w porządku, odsyłać ją w zaświaty... Czy jakkolwiek to się nazywało? Z drugiej strony sama sobie tego życzyła. Skoro tylko on ją widział, powinien spełnić jej prośbę. W końcu, nikogo innego nie mogła poprosić o pomoc.

— Wiesz, myślę, że łatwiej będzie spytać Corana — odezwał się w pewnym momencie Zet, odrywając uwagę Lance'a od książek.

— Kogo?

— Corana. Odpowiada za bibliotekę. Miedzy innymi. Ogarnia też służbę i okazjonalnie jakieś przyjęcia.

— Okazjonalnie? — Lance uniósł brwi, a co Zet uśmiechnął się nieznacznie.

— Powiedzmy, że to ostatnie średnio mu wychodzi.

— Nie doceniasz dobrych, stylowych przyjęć, młodzieńcze! 

Lance przeniósł wzrok za Zeta, na osobę, która wyszła zza jednego z regałów. Był średniego wzrostu, chociaż pierwszym, co rzuciło się Lance'owi w oczy był rudy, gęsty i fikuśny wąs, odznaczający się na jasnej twarzy nieznajomwgo. Włosy, tego samego koloru co wąs, miał zaczesane do tyłu i tylko jeden niesforny kosmyk opadał mu na czoło, chyba imitując grzywkę. Ach, no i bokobrody, z końcówkami wywiniętymi do góry. Do tego czerwony, standardowy uniform, składający się z tuniki i spodni trzy czawarte. Nie wyróżniał się, przynajmniej z jednej strony. Z drugiej Lance nie mógł zrozumieć, dlaczego ktoś taki siedzi w bibliotece. Nie wyglądał na takiego, który potrafi usiedzieć kilka godzin nad książkami. 

— Lance poznaj Corana, naszego człowieka-do-wszystkiego, oprócz przyjęć. Coran, to Lance, na chwilę obecną...

— Ulubieniec króla — dokończył za niego mężczyzna i uśmiechnął się szeroko. — Witam w moich nie skromnych progach! Co cię sprowadza do królewskiej biblioteki, chłopcze?

Lance potarł kark z zakłopotaniem, przenosząc wzrok na Zeta. Jak na złość, chłopak tylko wzruszył ramionami i spojrzał w górę, dając jasny przekaz, że nie ma zamiaru pomóc. W takim wypadku, młody McClain był skazany na siebie. 

⏸️ HURRICANE || Klance [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz