Rozdział #2

79 10 1
                                    

Czarny niczym noc ogier szedł spokojnie po leśnej drodze. Mało kto zapuszcza się w te rejony, ale mnie nie jest straszne kompletnie nic. Po chwili koń zarżał i postawił uszy. Rozejrzałam się dookoła, w celu sprawdzenia, co zaniepokoiło mojego wierzchowca. Jednak nic nie widziałam. Nie chcąc sprawdzać co wyczuł koń, popędziłam go do galopu. Ogier wybił się z tylnych nóg i pognał przed siebie. Gdybym miała przy sobie coś do obrony, nie musiałabym "uciekać". Jednakże chwilowo nie posiadam żadnej broni. Po kilkunastu metrach na horyzoncie widoczna była brama do miasta.

Kilka minut później ponownie zwolniłam konia do stępa. Przejechałam spokojnie przez bramę miasta. Zmierzałam w kierunku kuźni. Była ona dość blisko bramy wjazdowej, tak więc daleko nie musiałam jechać. Gdy dotarłam na miejsce, zsiadłam z konia i chwyciwszy za wodze, podeszłam do kowala. Starszy mężczyzna podniósł głowę znad kowadła i spojrzał na mnie, posyłając mi lekki uśmiech.

– Witaj panienko. – Powiedział.

– Witam. – Odpowiedziałam, przerzucając nogę nad końskim łbem.

– Twój miecz jest już gotowy moja droga – powiedział i podał mi kaburę, z mieczem wewnątrz. – muszę przyznać, że to ostrze przyspożyło mi nieco kłopotów, lecz sądzę, iż efekt końcowy będzie zadowalający.

- Świetnie. Przyda się na drogę powrotną - powiedziałam, po czym wyciągnęłam miecz z kabury, w celu ocenienia pracy kowala.

Ostrze było pięknie wypolerowane i lśniło dawnym blaskiem. Smoczy łeb na głowni odzyskał błysk w oku, nawet ozdobne żłobienia zaczynające się przy jelcu, a kończące przy sztychu się zachowały. Spojrzałam w klinge i wtedy też kogoś w niej ujrzałam, wiedziałam, że dzisiejszego wieczoru czeka mnie pewno zadanie, dzięki któremu się tego i owego dowiem. Po chwili oderwałam wzrok od miecza i schowała go do kabury, by potem przytroczyć ją do siodła.

Rzuciłam do kowala sakiewkę z kilkoma monetami wewnątrz. Mężczyzna jedynie kiwnął głową. Dosiadłam karego wierzchowca i ruszyłam w drogę powrotną. Szybko dostałam się na leśną drogę. Po drodze minęłam powóz tutejszego młynarza. Zdaje się, że zepsuło się koło. Przyśpieszyłam do kłusa. Po chwili popędziłam ogiera do galopu. A to dlatego, iż w oddali dostrzegłam biały powóz z herbem rodu mojego wujostwa na boku. Na moje szczęście mój ogier jest szybszy niż konie, które są w zaprzęgu, dlatego też szybciej dostałam się do posiadłości. Przejechałam przez bramę, którą otworzyła służba i pognałam do stajni. Zeskoczyłam z konia, którego następnie przejął stajenny. Szybko odpięłam miecz od siodła rumaka i pobiegłam do domu. Wbiegłam do swojego pokoju, wrzuciłam moją broń pod łóżko i podeszłam do okna. Zobaczyłam powóz wjeżdżający przez główną bramę. Konie zostały zatrzymane przez woźnicę, a z powozu wysiadła szczupła kobieta, o kasztanowych włosach, przyodziana w niebieską suknie. Na głowie miała kapelusz w tym samym kolorze. Zaraz za nią z powozu wysiadł postawny mężczyzna, którego włosy poznaczyła już siwizna. Wuj miał na sobie swój ulubiony, czarny surdut, do tego na nogach czarne oficerki sięgające kolan. Prawdopodobnie skórzane. Innych wujek nie nosi.

Kobieta podeszła do mężczyzny, który następnie podał jej dłoń. Potem oboje weszli do budynku. Mam nadzieje, że Vivian skończyła porządki w bibliotece, ponieważ miało to być przez nią zrobione przed powrotem wujostwa. Po chwili do mojego pokoju weszła moja siostra. Vivian spojrzała na mnie, a następnie podeszła do okna.

– Już wrócili? – Zapytała.

– Tak. Skończyłaś porządki w bibliotece?

– Oczywiście, nie martw się. – Uśmiechnęła się.

– To znakomicie. – Również się uśmiechnęłam.

Stałyśmy przy oknie, gdy nagle usłyszałyśmy, że ktoś wykrzykuje nasze imiona. To oznaczało, iż trzeba się zameldować wujostwu. Vivian podeszła do drzwi i zerknęła na mnie przez ramię, odwzajemniłam spojrzenie siostry i zrobiłam krok w jej stronę, jednak wtedy chwycił mnie nagły ból kręgosłupa, dokładnie taki sam ból, jaki odczuwam w czasie przemiany, po tym właśnie zorientowałam się, że pewna rzecz, jaką miałam do zrobienia jest niezbędna. Gdy chwilę później ból ustąpił wraz z siostrą szybko opuściłyśmy mój pokój i pognałyśmy schodami na dół. Stanęłyśmy w holu, tuż przed prawowitymi właścicielami posiadłości, w której mieszkamy. Zarówno wuj, jak i ciotka, mieli kamienny wyraz twarzy. Vivian spuściła wzrok. Ja stałam wyprostowana, nie czuje respektu przed zwykłymi ludźmi, zwłaszcza że mogę im skręcić karki w kilka sekund. Wuj odchrząknął i spojrzał na nas z pod byka. Przewróciłam oczami.

– Mam nadzieje, że wykonałyście powierzone wam zadanie. – Odezwał się w końcu mężczyzna.

– Tak wujku Jonathanie. – Powiedziałyśmy z siostrą, jak jeden mąż.

– Dobrze. A skoro nie podpadłyście mi w tym tygodniu ani razu, pozwolę wam się wybrać na małą przejażdżkę. – Powiedział po czym, chwyciwszy swoją małżonkę, odszedł w kierunku schodów na piętro.

Hrabia Jonathan Denari, stary i zgorzkniały człowiek, który zamknął się w swojej bogato urządzonej posiadłości wraz ze swoją dziesięć lat młodszą małżonką. Ciotka nie uraczyła nas nawet jednym spojrzeniem, ale w tamtej chwili było to dla mnie mało istotne. Zresztą oni nigdy nie byli zbyt zainteresowani dobrymi relacjami z nami. Uważali nas za ciężar, szczególnie mnie. Kobieta, która garnie się do miecza była dla nich czymś niewyobrażalnym. Vivian prychnęła cicho, gdy wuj wraz ze swoją żoną zniknęli już na piętrze, po czym skierowała swój bystry wzrok na mnie.

– A więc? Korzystamy z chwili wolności? – Zapytała białowłosa, a na jej twarzy zagościł zawadiacki uśmiech.

– Myślę, że odpowiedź jest oczywista.

Każda chwila spędzona poza tym miejscem była, jak woda dla spragnionego. Po kilku chwilach moja siostra ruszyła do swojego pokoju, aby zmienić strój na nieco wygodniejszy niż suknia. W oczekiwaniu na nią zaczęłam się zastanawiać z jakiego powodu wzywano mnie dzisiaj. Wiedziałam jednak, iż przekonam się o tym dopiero po powrocie.

Strażnik potęgiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz