15

273 51 36
                                    

Gerard

Łzy prawie całkiem rozmazywały drogę przede mną ale i tak nie potrzebowałem jej widzieć. Chodziłem tędy już tak wiele razy, że znałem ją na pamięć. Przez myśl, że najczęściej przemierzałem tę ścieżkę razem z Frankiem chciało mi się płakać jeszcze bardziej. Cały czas nie mogłem uwierzyć, że on już może być martwy, że już nigdy więcej nie poczuję ciepła jego ciała, nie zasmakuję jego delikatnych ust.

Cały świat jakby przestał istnieć. Wiedziałem tylko, że muszę tam biec choćbym miał paść na pieprzony zawał serca. W tamtej chwili liczyło się dla mnie tylko to, czy Frank będzie bezpieczny i szczęśliwy. Znów modliłem się do każdego, kto tylko zechciał by mnie wysłuchać. Tym razem o to żeby zdążyć tam na czas.

Jak przez mgłę zdawałem sobie sprawę z tego, że Linda i Donna biegną za mną i coś krzyczą. W tamtej chwili to się zupełnie nie liczyło. Nie zawracałem sobie nawet głowy normalną drogą. Pobiegłem na skróty przez pola, nie zważając na ściernie, które raniły mnie w nogi.

Z listu wynikało, że chciał sobie strzelić w głowę. Nie zastanawiałem się skąd miał broń, nie miałem na to czasu. Próbowałem sobie przypomnieć sposoby na zatamowanie krwawienia, w razie gdybym jednak nie zdążył na czas. Taka okoliczność była okropna nawet w moich wyobrażeniach. Wszędzie widziałem krew, jego bladą skórę i martwe oczy. Na szczęście uważałem trochę na EDB* i wiedziałem jak hamować nawet dosyć poważne krwotoki.

Kiedy byłem jakieś pięćset metrów od lasu i kilometr od polanki usłyszałem wytarzał, serce mi zamarło. Nie zatrzymałem się jednak ani na chwilę, a wręcz przeciwnie. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie biegłem tak szybko jak wtedy.

Za mną słyszałem głośny krzyk Lindy, która też najwyraźniej usłyszała wystrzał. Ona też się nie zatrzymała, jedynie tylko troszkę zwolniła. Cały czas jednak miałem za plecami jej głośne szlochy. Nie ukrywam, że byłem na nią wściekły, ale w tamtej chwili zrobiło mi się jej na prawdę bardzo szkoda. Frank był jej jedynym synem i na pewno bardzo go kochała. Wszystko co robiła, robiła z myślą o nim i jego bezpieczeństwie. Chciała, żeby był szczęśliwy. 

Ze szlochem dobiegłem do lasu a potem nie zwracając najmniejszej uwagi na trzaskające mnie po twarzy gałęzie przebiegłem przez las do polanki. Przygotowałem się już na najgorsze. Oczyma wyraźni już widziałem martwe ciało mojego słoneczka i nadal ciepłą po wystrzale broń w jego zimnej już ręce. W moich wyobrażeniach wszystko, absolutnie wszystko, było czerwone od krwi. Nie tylko Franka ale i mojej.

To co jednak zobaczyłem nad małym jeziorkiem sprawiło, że ledwo dysząc ze zmęczenia upadłem na kolana i tylko przyglądałem się scenie przede mną. Jakiś może trzy metry ode mnie szarpali się Frank i Mikey. Mój brat obejmował Iero od tyłu, nie dając mu jednocześnie możliwości poruszania rękami. Przez chwilę myślałem, że Frank zdradza mnie z moim własnym bratem ale potem zacząłem rozróżniać słowa jakie oboje wypowiadają.

- Nawet nie masz pojęcia jak on cię kocha! - Krzyk blondyna rozniósł się nienaturalnym echem po małej polance. - Jak możesz mu to robić?!

- Nic nie rozumiesz! - krzyknął w odpowiedzi Frank. - On zasługuje na kogoś lepszego! Ja jestem nikim! Jestem zerem! Jestem...

- Jesteś pieprzonym tchórzem Iero! Tchórzem, który wystawia tych, którym na nim zależy! - Przerwał mu Mikey ale on już go nie słuchał. Jego oczy zaszkliły się kiedy na mnie spojrzał.

- Gee - wyszeptał. Kolana ugięły się pod nim a broń wypadła z ręki. Schował twarz w dłoniach i zaniósł się szlochem. Ten widok złamał mi serce na milion kawałeczków ale czułem też ogromną ulgę. Mój skarb żył i puki co nic mu nie groziło.

Can I be the only hope for you?/ FrerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz