♦ III ♦

1.8K 183 210
                                    

Dobry dzień! Dotarłam, jestę, żyję, publikuję! Jest SasoDei!

Usilnie starałam się wyrobić w kwietniu, ale życie jak to życie, pożarło mnie trochę i jestem teraz. Ale jestem i nota majowa wraz ze mną! :D

Kochani, mam twarde postanowienie minimum jednego rozdziału na miesiąc, bądźcie więc in touch, kto zainteresowany.

Uprzejmie proszę o opinie pod spodem, jak zwykle - Wasze rady i sugestie są dla mnie na wagę złota i zachęcają jak nic innego.

Wielka miłość dla Was i miłego czytania życzę!

Enjoy~!♥

--------------------------------------------

Tamtego dnia wróciłem do domu z doskonałą pustką w głowie. Gdybym miał pokusić się o porównanie, pies Hidana miał wówczas inteligentniejszy wyraz pyska niż ja, przynajmniej zdaniem swojego właściciela.

Palce wciąż drżały mi ze zdenerwowania, kiedy otwierałem puszkę drugiego już piwa, ignorując rozpaczliwe wołanie odchodzącego w niepamięć zdrowego rozsądku. Nie tylko bowiem mój współlokator robił się wylewny po alkoholu. Ja nie ustępowałem mu w tym wypadku kroku, choć jemu wiele mniej było trzeba, by pożegnać się z nieeleganckim stanem trzeźwości. Rzadko jednak zdarzało się, bym pił sam, w dodatku bez jego namowy.

- Dobrze się czujesz? - Usłyszałem w końcu. Zamarłem z łapskiem w połowie drogi do stojącego przy biurku czteropaka i obróciłem głowę, uśmiechając się psychopatycznie.

- Jak nigdy w życiu.

- Oblał cię?

- Nie.

- To o co chodzi?

Leniwie podniosłem się do pionu z kolejną puszką w ręku i otworzyłem ją z głośnym sykiem, po czym odwróciłem się do niego na krześle. Upiłem potężny łyk. Hidan uniósł brew.

- On wie.

- O czym?

Przewróciłem ostentacyjnie oczami. Ciężko było czasem stwierdzić czy naprawdę był taki głupi czy tylko udawał.

- A o czym może, kurwa, wiedzieć?

- Że ci staje na jego widok? - Uśmiechnął się wrednie, z wyraźną satysfakcją powitawszy mój wyraz twarzy - zniesmaczony i emanujący chęcią unicestwienia rozmówcy. Przycisnąłem mściwie piwo do ust, wlewając w siebie sporą dawkę alkoholowej goryczy. Mój najlepszy przyjaciel nie dał się jednak zbyć i swym starym sposobem postanowił dalej grzebać w mrowisku kijem, który to kij przyobiecałem sobie wetknąć mu głęboko i boleśnie w dupę. - No i co z tego? Poza tym musiałby być ostatnim debilem, żeby tego nie zauważyć.

Jego uśmiech przybrał jeszcze złośliwszy wyraz. Obrzuciłem go jadowitym spijaczonym wzrokiem, odgarniając z czoła kosmyki włosów, które uciekły dawno ze spiętej kitki. Właściwie, to czułem się i wyglądałem jak porządny żul.

- Bardzo ciekawe, zwłaszcza że unikam go jak mogę - odburknąłem. Oparłem głowę na dłoni, wspomagając się podłokietnikiem, i zapatrzyłem w przestrzeń. Bo przecież była to najprawdziwsza prawda, starałem się trzymać tak daleko od tego rudego ucieleśnienia zła, jak to możliwe. Nie moją było winą, że w przeważającym stopniu nieskutecznie. Szczerze mówiąc, miałem czasem wrażenie, że on sam się na mnie uwziął i torturuje mnie swoją obecnością na każdym kroku.

Szedłem do kibla - on tam był. Szedłem do jadalni - tam też był. Szedłem GDZIEKOLWIEK - miałem osiemdziesiąt procent pewności na spotkanie go. Paradoks gonił mnie do tego stopnia, że pewnego razu przechodził akurat w nocy skwerkiem, gdy pijany do ostateczności oddawałem się zaspokajaniu pęcherzowych potrzeb fizjologicznych.

Lalkarstwo w Pigułce || SasoDeiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz