'You hold on,
And their gone'
~
Około czwartej nad ranem obudził mnie donośny dźwięk mojego dzwonka w telefonie. Podniosłem się do pozycji siedzącej i kątem oka spojrzałem na leżącą u mojego boku Ruth. Nawet gdy spała była nieziemsko piękna. Uśmiecham się pod nosem i sięgam po telefon, który leży na drewnianej komodzie koło łóżka. Odebrałem szybko nie patrząc na wyświetlacz.
- Dzień dobry, czy rozmawiam z panem Andreasem Wellingerem? - słyszę po drugiej stronie.
- Tak, to ja - odpowiadam od razu, zaciskając nerwowo palce na kołdrze. Ton głosu mężczyzny nie sugerował na to aby miał mi do przekazania dobre wiadomości.
- Nazywam się Paul Gielen, jestem lekarzem w miejscowym szpitalu. Dzwonię, ponieważ chciałem poinformować o tym, że pański przyjaciel znajduje się w szpitalu. Trafił do nas w stanie krytycznym - informuje mnie mężczyźna, a ja słysząc jego słowa zamieram.
- To chyba jakaś pomyłka - mówię drżącym głosem. Mimo, że staram się brzmieć pewnie, niestety nie udaje mi się to.
- Jestem pewien, że to nie jest pomyłka. Był pan jedyną osobą, którą Stephan chciał poinformować o swoim wypadku - przeczy doktor, a ja przygryzam mocno dolną wargę aby rozładować emocje. Niemal czuję metaliczny posmak krwi na zębach.
- Jak to się stało? - pytam wstając z łóżka w poszukiwaniu ubrań.
- Pański przyjaciel został potrącony przez samochód. Wracał późnym wieczorem do domu poboczem. Auto nie zdążyło wychamować i uderzyło w Stephana - informuje mnie Gielen.
- Stephan nie jest moim przyjacielem - poprawiam go odruchowo.
- Mówiąc szczerze nie mam większej ochoty zagłębiać się w wasze relacje. Leyhe jest moim pacjentem, a ja po prostu przekazuję informacje o jego wypadku. Ma pan jeszcze jakieś pytania? - wzdycha ewidentnie znudzony doktor.
- Wyjdzie z tego? - szepczę próbując powstrzymać drżenie moich rąk.
- Nie mogę tego zagwarantować w stu procentach, ale bardzo się staramy aby było jak najlepiej. Póki co wszystko zmierza w dobrym kierunku. Przyjedzie pan go odwiedzić jeszcze dzisiaj? Jestem pewien, że Stephan bardzo by się ucieszył na pański widok - odpowiada Paul, a ja pocieram opuszkami palców po moim wilgotnym czole.
- Nie wydaje mi się żeby był to dobry pomysł. On powinien teraz wypocząć, a w moim towarzystwie nie będzie to możliwe - mówię i nie czekając na odpowiedź, rozłączam się.
Rzucam telefon z powrotem na komodę i kulę się na łóżku chowając twarz w dłoniach. Nagle poczułem ciepłe ręce oplatające moją talię.
- Co się dzieje, Andreas? - pyta Ruth patrząc mi głęboko w oczy. Posyłam brunetce smutny uśmiech i spuszczam wzrok na wzorzastą pościel.
- Nic takiego. Wszystko jest w całkowitym porządku - kłamię mając nadzieję, że dziewczyna nie doszuka się fałszu w moich słowach.
- Może nie znam cię wystarczająco długo, ale jeżeli myślisz, że ci uwierzę, jesteś w ogromnym błędzie - mówi Ruth marszcząc brwi, a ja klnę w myślach.
- Nie chcę żebyś pomyślała, że jestem potworem - wyznaję i gładzę ją delikatnie po jej miękkich włosach.
- Ktoś taki jak ty nie może być potworem - szepcze brunetka patrząc na mnie szklącymi się oczami. Wzdycham cicho widząc to zjawisko.
- Namieszałem w głowie chłopakowi, który darzył mnie dość silnym uczuciem. Wczoraj prawie rozjechał go samochód po tym gdy wyrzuciłem go z domu - opowiedziałem wymijająco. Wtedy poczułem jak z kącika mojego oka wypływa łza, którą od razu przetarłem wierzchem dłoni.
- Nie płacz - prosi dziewczyna szczelniej mnie obejmując. Przylega do mnie całym swoim ciałem, a ja sunę opuszkami swoich palców po jej plecach.
- Nie powinienem był na niego krzyczeć, a tym bardziej wyrzucać go z domu po naszej kłótni. Przecież doskonale wiedziałem, że może sobie zrobić krzywdę. Zawsze wszystkim bardzo się przejmuje. Gdybym wtedy go zatrzymał, ten wypadek nie miałby w ogóle miejsca.
Ruth gwałtownie odrywa się od mojego boku i siada naprzeciwko mnie. Chwyta moje duże dłonie w swoje. Wpatruje się swoimi dużymi błękitnymi oczami w moje.
- Zależy ci na nim? - pyta brunetka, a ja nie odpowiadam. Tak naprawdę nie znałem odpowiedzi na pytanie zadane przez dziewczynę. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. Stephan od zawsze był przy mnie i nawet nigdy nie myślałem o tym, co by było gdyby nagle zabrakło go w moim życiu. Mógłbym nawet powiedzieć, że był moją codziennością, czymś niezmiennym. Nie wyobrażałem sobie tego, że nagle mogłoby go przy mnie zabraknąć.
- Nie wiem - odpowiadam w końcu.
- A ja myślę, że jednak w pewnym stopniu jest. Widzę, że się o niego cholernie martwisz - zauważa Ruth zaciskając mocniej palce na mojej dłoni.
- Niczego nie rozumiesz. Ja nigdy mu tego nie uświadomiłem. Zawsze byłem wobec niego oschłym dupkiem i mówiąc szczerze nie wyobrażam sobie aby, nawet po tym wszystkim, się to zmieniło. Poza tym sam nie wiem czy tego właśnie chcę - mówię uwalniając swoje ręce z jej uścisku. Wstaję z łóżka i podchodzę do okna, a następnie otwieram je najszerzej jak się da wpuszczając do pokoju chłodne powietrze. Odpalam papierosa, którego wcześniej wyciągnąłem z niewielkiej paczki leżącej na parapecie.
- Definitywnie za dużo palisz - rzuca uwagę brunetka na co prycham.
- Definitywnie za bardzo mieszasz się w moje życie - odpieram jej atak.
Zaciągam się szybko tytoniem czując na sobie wrogie spojrzenia dziewczyny, które staram się zignorować. W sumie nie obchodzi mnie już nic.