trzeci

487 57 1
                                    

'Pleasures remain
So does the pain'
~
Z domu Stephana wyszedłem tuż po incydencie z papierosami. Nie miałem ochoty wysłuchiwać jego pouczeń kierowanych w moją stronę. Wystarczająco nasłuchałem się ich od własnej matki. Aktualnie siedzę w domu na kanapie oglądając jakieś głupie kreskówki, które nawinęły mi się podczas przeglądania programów w telewizji. Nie mam ochoty na jakikolwiek wysiłek fizyczny, dlatego odpuściłem sobie dzisiejszy trening. Jestem niemal pewien, że Schuster nie będzie miał nic przeciwko temu. Koledzy z drużyny często wytykali mi fakt, że jestem jego ulubieńcem, a ja nigdy nie przeczyłem. Doskonale wiedziałem, że tak jest.
Schodzę z kanapy i kieruję się w stronę dużej lodówki zajmującej znaczną część kuchni w moim mieszkaniu. Wyjmuję z niej butelkę zimnego piwa i otwieram ją. Upijam z niej znacznego łyka trunku, a chwilę później krzywię się czując w ustach jego posmak. Odkładam szklaną butelkę na blat kuchenny. Mam ochotę na coś mocniejszego. W zakamarkach lodówki udaje mi się odnaleźć resztkę wódki. Cóż, lepszy rydz, niż nic. Nalewam do dużej szklanki zawartość butelki.
Chwytam szklane naczynie i wracam z powrotem na kanapę. Opadam na nią z głośnym westchnieniem i przykładam szklankę do warg upijam połowę napoju. Tego właśnie potrzebowałem w tym momencie. Uśmiecham się lekko pod nosem. Wódka przyjemnie drażniła moje gardło. Uwielbiam ten stan. Tak naprawdę całe moje życie mogłoby wyglądać w ten sposób. Codzienne upijanie się do nieprzytomności. Jednak ja wybrałem już drogę, którą zamierzam podążać. Być może nie była to do końca moja wola. To ojciec namówił mnie do tego aby zostać skoczkiem narciarskim. Sam do końca nie wiedziałem czego chciałem w życiu, więc po prostu uległem jego marzeniom. Teraz skutki moich niesamodzielnych decyzji odkształtowywują się na moim życiu. Życiu jakiego nie chcę. Sława, rzesze fanek i treningi podczas których muszę dawać z siebie więcej niż sto procent definitywnie nie są dla mnie. Nie potrafię odnaleźć się w tym świecie. Jestem tylko głupim krnąbrnym dzieciakiem wychowanym przez kochających i rozpieszczających rodziców. Miałem wszystko. Na ten moment też posiadam wiele. Nie mogę jednak pojąć dlaczego czuję się jakbym nie miał niczego.
Dopijam resztkę trunku, która pozostała w szklance i odkładam ją ze stłumionym hukiem na drewnianą ławę. Wstaję z miękkiej kanapy i lekko chwiejnym krokiem podchodzę do okna i otwieram je na całą szerokość. Do pomieszczenia dostaje się świeże powietrze. Dla moich przyzwyczajonych do smogu płuc jest to miła odmiana. Nawilżam językiem suche wargi i sięgam do kieszeni po paczkę papierosów. W ostatnim czasie jest mi niezbędna. Wyciągam z niej jednego szluga i odpalamy go zapalniczką, która leżała na parapecie. Zaciągam się nim i od razu się krzywię. Nagle po prostu przestał mi smakować. Wyrzucam go przez okno nie gasząc. Mam gdzieś konsekwencje. Idę do sypialni i kładę się znurzony na łóżku. Sięgam po telefon leżący na niewielkiej komódce. Wybieram numer Stephana. Szczerze mówiąc sam nie wiem dlaczego. Po kilku sygnałach włącza się poczta głosowa. Mężczyzna odrzucił moje połączenie.
Chowam twarz w dłoniach czując dziwne uczucie pustki. Nigdy wcześniej nie byłem samotny. Ludzie sami lgnęli do mnie, chcieli być częścią mojego towarzystwa. Nie musiałem prosić się o uwagę. Tymczasem zostałem sam. Skazany wyłącznie na siebie.

we were born sick »lellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz