'Hate it when you fight me, love it when I die slow'
~
Ruth wyszła z mojego mieszkania zaraz po śniadaniu zostawiając je całkowicie puste, bez życia. Nie mógłbym powiedzieć, że to właśnie ona nadawała mu ciepłych barw. Znałem ją zbyt krótko aby móc wyrobić o niej swoje zdanie. Wiedziałem jednak, że pomimo tego, iż tego nie okazywała, była cholernie delikatna. Zupełnie jakby była małym bezbronnym kociątkiem w ciele na pozór groźnego lwa. Była owiana tajemnicą, którą z jednej strony miałem ochotę poznać, a z drugiej bardzo bałem się, że za bardzo się przywiążę. Zupełnie tak jak do Stephana. Chociaż w tym drugim wypadku starałem się tego nie okazywać, a bynajmniej nie publicznie. Wiem, że jeżeli pozwoliłbym Leyhe posunąć się dalej, oddać mu całego siebie, prędzej czy później zraniłbym go. Mam świadomość tego, że swoim zachowaniem krzywdzę go, ale nie ma niż gorszego niż danie komuś złudnej nadziei, a ja nie jestem osobą potrafiąca trwać w stałym związku. Lubię przygody i cóż się dziwić, jestem jeszcze głupim dzieciakien, a Stephan definitywnie nie zasługuje na kogoś takiego jak ja. Powinien sobie znaleźć uroczą, troskliwą dziewczynę, która ofiaruje mu dozgonną miłość, taką jaką ja nie będę w stanie podarować mu nigdy.
Wstaję z łóżka i podchodzę do szafy, z której wyjmuję czarne spodnie i mój najcieplejszy sweter. Na dworze może być zimno, w szczególności o tej godzinie. Ubieram wcześniej przygotowany strój i wsuwam na nogi buty, po czym zawiązuję sznurowadła i nakładam na ramiona kurtkę. Wychodzę z mieszkania, a następnie kieruję się na osiedlowy parking. Jadę zobaczyć się z Leyhe.
Podchodzę do mojego auta i wchodzę do środka. Trę dłonią o dłoń aby trochę się rozgrzać, ponieważ w samochodzie panował nieznośny chłód. Odpalam maszynę, a następnie wyjeżdżam z parkingu i kieruję się w stronę miejscowego szpitala, w którym znajduje się Stephan. Przygryzam delikatnie wewnętrzną stronę policzka starając się skupić na drodze, jednak aktualnie wszelkie moje myśli kłębiły się wokół jednej osoby. Nie mam pojęcia co powiem gdy zobaczę go leżącego w łóżku szpitalnym w opłakanym stanie. Boję się, że nie będę umiał powstrzymać łez. Nigdy nie miałem złych intencji wobec niego, ale nie myślałem też o tym jakie konsekwencje mogą się wiązać z moim zachowaniem. Lecz teraz już wiem i bardzo tego żałuję.
Gdy docieram na miejsce, ociągając się parkuję przy budynku i wychodzę z auta trzaskając lekko drzwiami. Przechodzę przez uliczkę na drżących nogach i niepewnie wchodzę po schodach prowadzących do drzwi szpitala. Kiedy znajduję się już w środku wodzę wzrokiem po korytarzu. Wokół panował spokój, było śmiertelnie cicho, a co jakiś czas z sal wybiegały zapracowane pielęgniarki trzymając w rękach teczki pełne kartek z wynikami. Niepewnym krokiem podchodzę do recepcji i chrząkam cicho aby zwrócić na siebie uwagę kobiety, która stała za ladą. Brunetka gwałtownie się obraca i posyła mi ciepły uśmiech.
- Chciałbym dowiedzieć się gdzie leży Stephan Leyhe - mówię.
- Mógłby pan powtórzyć nazwisko? - prosi pielęgniarka wystukując coś w klawiaturze swojego komputera.
- Leyhe - mamroczę pukając opuszkami palców w drewniany blat.
- Mówiąc szczerze nie przypomina pan nikogo z jego rodziny. Nie wiem więc czy Stephan życzy sobie pańskich odwiedzin.
Mam ogromną ochotę przydusić ją teraz do ściany, jednak natychmiast się powstrzymuję. Nie mogę pozwolić sobie na wybuch gniewu, w szczególności w szpitalu.
- Jestem jego chłopakiem - cedzę przez zaciśnięte zęby nie będąc w pełni świadomym wagi słów, które właśnie wypowiedziałem.
- Och, przepraszam, nie wiedziałam -duka zawstydzona pielęgniarka, po czym kontynuuje - Jest w sali numer pięćdziesiąt trzy na pierwszym piętrze. Aktualnie trwa pora jego drzemki, lecz zrobię dla Pana wyjątek. Tylko proszę zachowywać się w miarę cicho aby nie obudzić innych pacjentów.
Kiwam tylko twierdząco głową i ruszam do sali, w której leży Stephan. Odnajduję ją bez problemu, ponieważ znajduje się na przeciwko schodów. Biorę głęboki oddech zanim pozwolę mojej dłoni zetknąć się z metalową klamką. Tak bardzo chciałbym uniknąć jego widoku, ale nie umiem się powstrzymać. Chciałbym go zobaczyć, lecz z drugiej strony wiem, że mężczyzna będzie ponownie skazany na moje oschłe zachowanie. Szybko odrzucam negatywne myśli na drugi plan i niewiele myśląc, wchodzę do środka.
- Można? - pytam powoli uchylając drzwi prowadzące do pomieszczenia.
- Tak, jasne - słyszę ciepły głos Stephana.
Siadam na plastikowym krzesełku przy jego łóżku i w końcu znajduję w sobie odwagę aby spojrzeć mu w twarz. Nadal była piękna, choć dosyć okaleczona.
- To moja wina - wzdycham opierając głowę na dłoniach.
- Nie zgadzam się. To ja nie uważałem na drodze - upiera się brunet.
- Kurwa, ja doprowadziłem cię do takiego stanu. Przestałeś myśleć o bożym świecie - wybuchnąłem, przez co Leyhe gwałtownie spuścił wzrok na niezkazitelnie białą kołdrę, którą był szczelnie okryty.
- Chciałeś mnie widzieć - bardziej twierdzę, niż pytam.
- Chciałem abyś wiedział o wypadku. Niczego ci nie nakazywałem - poprawia mnie Stephan, a ja automatycznie przewracam oczami.
- W takim razie, dlaczego chciałeś abym wiedział twoim wypadku? Żebym zatańczył na twoim grobie gdyby operacja się nie powiodła? - prycham z pogardą.
- To nie tak, Andreas. Myślałem, że chcesz wiedzieć - szepcze, a ja parskam śmiechem.
- W takim razie myliłeś się - mówię i sięgam do kieszeni kurtki - Masz, przyda ci się.
Rzucam na jego łóżko napoczętą paczkę papierosów i opuszczam jego salę. Mam ochotę krzyczeć, ale ostatecznie uderzał tylko pięścią z całej siły w ścianę. Widzę jak na kostkach pojawia się krew. Kolejny raz zmarnowałem okazję do normalnej rozmowy ze Stephanem. Niszczę wszystko co napotkam na swojej drodze, począwszy od rzeczy fizycznych, aż po relacje z ludźmi.