ósmy

385 48 5
                                    

‚Oh where, oh where can my baby be?'
~
Od kilku dni spalałem stres nadmierną dawką tytoniu, który popijałem kieliszkami wódki. Przestałem pojawiać się na treningach, ponieważ nagle całkowicie straciły sens. Trener bardzo się o mnie martwi, chce aby ten sezon był jednym z najlepszych w całej mojej karierze, a ja zwyczajnie zaprzepaszczam jego plany. Żeby skakać, muszę się wyłączyć, zapomnieć o tym, co mnie otacza, a na tą chwilę nie jest to takie łatwe jak może się wydawać.
Bardzo boję się tego, że Stephan może kolejny raz zrobić sobie krzywdę z mojego powodu. Wciąż nie potrafię wybaczyć sobie samemu tej bipolarności wobec niego. Naprawdę chciałbym w końcu przestać tłumić w ten sposób moje wszelkie uczucia, ale obawiam się, że nie potrafię się zmienić. Od chwili gdy się urodziłem, miałem dosłownie wszystko, począwszy od zwykłych rzeczy materialnych, aż po ludzi wokół siebie. Nigdy nie musiałem walczyć o jakąkolwiek relację. Lecz tym razem nie pozostaje mi nic innego niż przynajmniej spróbować złapać zdrowy kontakt z tym delikatnym jak płatek róży brunetem. Doskonale wiem, że to właśnie ja jestem tym, czego aktualnie potrzebuje. Kolejny raz nie mogę zmarnować takiej sytuacji. Muszę wytrzeźwieć. Muszę jak najszybciej ponownie pojechać do szpitala.
W przypływie pewności siebie kieruję się jak najszybciej do łazienki. Chwytam w dłoń leżącą na umywalce szczoteczkę do zębów, a następnie klękam nad muszlą klozetową i podnoszę klapę. Opieram się na niej łokciami i nabieram jak najwięcej powietrza do płuc. Plastikową część szczoteczki wkładam jak najgłębiej do gardła wymuszając wymioty. Nie mogłem czekać do następnego dnia, musiałem oczyścić się jak najszybciej.
Kiedy kończę czynność spłukuję wodę i ocieram łzy, które zdążyły wypłynąć z kącików moich oczu. Płuczę usta zimną wodą aby pozbyć się nieprzyjemnego posmaku z ust. Staję przed lustrem i pierwszy raz od tygodnia uśmiecham się szczerze. Mimo, że mężczyzna w odbiciu ma opuchnięte i nieco zaczerwienione oczy, jest szczęśliwy. Ma nadzieje, że wszystko będzie dobrze. Ba! On jest tego pewien.
Sięgam z półki czyste spodnie i błękitną koszulkę polo, po czym przejeżdżam palcami po moich niesfornie roztrzepanych włosach. Nie przykuwam  im jednak większej uwagi, ponieważ wiem, że Stephan lubi gdy są w nieładzie. Nigdy bezpośrednio się do tego nie przyznał, ale pamiętam każdy jego uśmiech posyłany w moją stronę każąc mi odgarnąć kosmyki z czoła.
Spsikuję dekolt pierwszymi lepszymi perfumami znalezionymi na półce i zakładam buty, a następnie, zakluczając wcześniej drzwi, ruszam na parking.
Mam wrażenie, że w drodze do szpitala łamię wszelkie istniejące przepisy drogowe, lecz w tym momencie obchodzi mnie to tyle, ile zeszłoroczny śnieg. Nic a nic. Po prostu chcę być na miejscu jak najszybciej i tylko to liczy się dla mnie w tym momencie.
Kiedy docieram już na miejsce, nagle napada mnie fala niepewności. Staram się ją zignorować, jednak towarzyszy mi aż do chwili, gdy zamaszystym gestem otwiera drzwi budynku.
Nie siląc się na jakąkolwiek grzeczność, mijam wpatrzoną we mnie młodą recepcjonistkę i kieruję się prosto do sali Stephana. Lecz kiedy otwieram drzwi prowadzące do pomieszczenia, zastaję je całkowicie puste. Zupełnie jakby wyssał z niego całe życie. Czuję lekki, dość nieprzyjemny chłód, co powoduje nieprzyjemny dreszcz wzdłuż mojego kręgosłupa. Mam ochotę stąd uciec.
- Spóźniłeś się - słyszę za plecami łagodny kobiecy głos - Stephan Leyhe został wypisany godzinę temu.
Gwałtownie obracam się i patrzę na niską blondynkę szeroko otwartymi oczami.
- To niemożliwe. Nie powinien otrzymać wypisu. On jest chory, zrobi sobie krzywdę! - niemal krzyczę w panice.
- Proszę się uspokoić, obudzi pan śpiących pacjentów - poucza mnie pielęgniarka chwytając delikatnie za ramiona. Z perspektywy obserwatora ta sytuacja mogła wyglądać dość zabawnie, bowiem przewyższałem kobietę o głowę, lecz żadnemu z nas kompletnie nie było do śmiechu.
- Przepraszam. Bardzo się o niego martwię i tyle - mówię spokojniejszym tonem głosu.
- Nie ma takiej potrzeby. Stephan jest silnym i wiecznie uśmiechniętym mężczyzną. Ani badania, ani jego zachowanie nie wskazywało na nic niepokojącego. Może mi pan uwierzyć na słowo - odpowiada blondynka i uśmiecha się do mnie pokrzepująco. Próbuję odwzajemnić jej gest, jednak wyraz mojej twarzy przypomina bardziej grymas.
Moja głowa zmieniła się w istny ul pełen pszczół. Szum prawie rozsadza mi czaszkę. I wciąż słyszę te słowa. „Stephan to silny i wiecznie uśmiechnięty mężczyzna". Ograniczałem go, teraz jestem o tym przekonany.
Teraz tym bardziej muszę z nim porozmawiać.
- Coś się stało? - pyta kobieta, a ja od razu kręcę przecząco głową starając się nie stwarzać pozorów.
Wymijam bez pożegnania blondynkę i opuszczam jak najprędzej szpital.
Obieram nowy cel. Dom Stephana.
~
bardzo, bardzo przepraszam za moją chwilową nieobecność. kompletnie nie miałam pomysłu na dalszą część tej książki, ale ostatnio miałam nagły przypływ weny, więc mogę ruszać dalej💪 buziaki!

we were born sick »lellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz