Przyjmuję od ciebie końcówkę papierosa cicho dziękując. Otulam ją szczelnie swoimi wargami, a następnie zaciągam się mocno nieprzyjemnym w zapachu dymem do którego, swoją drogą, zdążyłem się już przyzwyczaić. Przyglądam ci się z wyższością. Mógłbym ci teraz splunąć w twarz, a ty mimo to nie przestałbyś za mną podążać. Nie jesteś tego świadomy, lecz doskonale wiem ile znaczy dla ciebie moja obecność. Znam cię lepiej niż myślisz. Śmieję się pod nosem widząc grymas na twojej twarzy, gdy siwa chmurka wydobywa się z moich ust. Wiem, że nie lubisz tego, iż nałogowo sięgam po używki, jednak nigdy wcześniej nie uświadomiłeś mi tego. Zupełnie jakbyś bał się swojego zdania. Wcześniej przeszkadzało mi to, że jesteś kompletnie pozbawiony charakteru, aczkolwiek z czasem zacząłem to sprytnie wykorzystywać, lecz ty byłeś zapatrzony we mnie do takiego stopnia, że nawet nie zwróciłeś na to uwagi. Niedokładnie gaszę papierosa o twoje czoło i rzucam niedopałek na ziemię. Obracam się na pięcie i odchodzę w kierunku wejścia do hotelu. Spoglądam jeszcze na ciebie przez ramię aby upewnić się, że idziesz posłusznie tuż za mną, jednak ku mojemu zdziwieniu nie robisz tego. Wciąż stoisz w osłupieniu na parkingu za budynkiem. Przewracam teatralnie oczami, a następnie głęboko wzdycham. Jesteś jebanym zerem, Stephanie.