Harry dawał upust swej wściekłości, chodząc w tę i z powrotem po dywanie w salonie.
Mężczyźni! Komu są potrzebni?! Nie mi. Absolutnie nie mi! Louis Tomlinson może sobie zabrać te swoje pocałunki i wepchnąć je do tej głupiej czapki.
Na spotkanie z blondynką jednak jej nie założył. O nie, dla kobiet ubierał się niczym model Gucciego. Co prawda Harry musiał przyznać przed sobą, że wolał go w znoszonych swetrach lub wypłowiałych sportowych bluzach.
Nie minęło pięć minut od jego przyjścia do domu, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Zerknąwszy przez dziurkę od klucza, stwierdził, że intruzem jest Louis. Cofnął się, nie wiedząc, co robić. Sąsiad był ostatnią osobą, którą Styles miał ochotę zobaczyć. Zrobił z niego idiotę... no, to niezupełnie prawda. Sprawił tylko, że czuł się jak idiota.
– Hazza – zawołał gość, bębniąc niecierpliwie w drewno – Wiem, że tam jesteś.
– Idź sobie! – krzyknął Harry, po czym dodał po chwili namysłu – No dobrze. Niech ci będzie.
Przekręcił zamek, i, otworzywszy szeroko drzwi, zaczął wpatrywać się w mężczyznę z całą nagromadzoną wściekłością.
Tomlinson obrzucił go takim samym spojrzeniem.
– Kto to był ten facet? – spytał ze spokojem, który mógł doprowadzić do szału.
Harry omal mu nie odpowiedział, że to nie jego interes, powstrzymał się jednak, nie chcąc być niegrzecznym.
– Nick Grimshaw – odrzekł, natychmiast rewanżując się pytaniem – Kim była ta kobieta?
– Lottie Napolitano.
Obaj nie odzywali się przez długą chwilę.
– To wszystko, co chciałem wiedzieć – powiedział w końcu Louis.
– Ja również.
Cofnął się o krok, a Harry zatrzasnął za nim drzwi z precyzją mechanizmu zegarowego.
– Lottie Napolitano – powtórzył wysokim, przepełnionym pogardą głosem – Cóż, Lottie, możesz go sobie zabrać!
Przez co najmniej piętnaście minut nie mógł przezwyciężyć tkwiącej w nim jak cierń urazy, jednakże po przejrzeniu kilku serwisów plotkarskich oraz przeczytaniu poczty uspokoił się całkowicie. Gdy się głębiej nad tym zastanowić, nie miał przecież powodu do takiej wściekłości. Louis Tomlinson nic dla niego nie znaczył.
Owszem, pocałował go kilka razy i z pewnością przebiegła między nimi iskra, ale to wszystko. Pociąg fizyczny to za mało, by budować na nim związek na całe życie. Nawet jeśli Louis Tomlinson ma zamiar spotykać się ze wszystkimi zmysłowymi blondynkami od Manchesteru aż po Sydney, nie powinno to mieć dla niego najmniejszego znaczenia.
Ale miało. I ten fakt rozwścieczał Stylesa bardziej niż cokolwiek innego. Wcale nie chciał, by zależało mu na Louisie. Zamierzał zrobić karierę zawodową i zaplanował już kolejne jej stopnie. Był przedsiębiorczy, zdecydowany, miał pozytywne nastawienie. Ale nie miał Louisa.
Postanowiwszy nie myśleć więcej o sąsiedzie, Harry otworzył zamrażarkę, by przygotować sobie coś na kolację. Znalazł tam jedynie żałosne resztki starego pasztetu z kury. Wyjął go z tekturowego pudełka i rzuciwszy nań jedno spojrzenie, cisnął szybko do śmieci.
Kątem oka zauważył jakiś ruch na balkonie. Odwrócił się i spostrzegł pięknego kota, spacerującego leniwie po balustradzie.
Choć na zewnątrz Harry wydawał się zupełnie spokojny, serce podeszło mu do gardła. Mieszkanie znajdowało się na ósmym piętrze. Jeden fałszywy krok i kot będzie już tylko wspomnieniem. Podszedł ostrożnie do szklanych drzwi, rozsunął je powoli i zawołał cichutko:
CZYTASZ
For I am a rain dog, too [LARRY STYLINSON]
Fiksi PenggemarHarry Styles piastuje wysokie stanowisko w dużym przedsiębiorstwie. Lubi swoje życie takim, jakie jest, i nie zamierza go zmieniać. Co się stanie, gdy jego tajemniczy sąsiad, niejaki Louis Tomlinson, postanowi przekonać go, że sukcesy zawodowe to ni...