1.2

562 45 4
                                    



a s h t o n

- Znasz tę pielęgniarkę, Julie? – moja mama wypowiedziała te słowa prawie szepcząc, ponieważ ból prawdopodobnie przejmował jej ciało.

- Tę z blond włosami? – zapytałem, jedząc to okropne, szpitalne jedzenie.

- Tak, w każdym razie chciała twój numer – lekko zachichotała.

- Oh no nie, naprawdę? Chyba jej go nie dałaś, proszę powiedz, że tego nie zrobiłaś – odpowiedziałem mamie, która w dalszym ciągu śmiała się w najlepsze, biorąc głębokie wdechy przez rurkę znajdującą się dookoła jej nosa.

Nie zdążyła nic powiedzieć, bo telefon zawibrował w mojej kieszeni. Posłałem przepraszający uśmiech mojej mamie i wyjąłem komórkę. Dostałem dwie wiadomości, obie od Michaela, który zwrócił moją uwagę.

M: hej ash, mógłbyś do mnie wpaść?

M: proszę to pilne, potrzebuję cię

- Czy to twoja dziewczyna? – moja mama zapytała będąc ciekawa.

- Nie do końca.

- Oh, w takim razie dlaczego się rumienisz, synku? – ponownie spytała, przeszywając mnie wzrokiem.

- Nie rumienie się mamo! To tylko Michael, wiesz, ten chłopak, któremu pomagam w nauce – powiedziałem, zakrywając policzki sprawiając, że na twarzy mamy zawitał uśmiech. – Umm mamo, nie masz nic przeciwko, żebym poszedł teraz do niego? Napisał, że mnie potrzebuje, prawdopodobnie żeby się pouczyć.

- Oczywiście, że nie mam nic przeciwko, słońce. I tak czas odwiedzin zaraz się skończy. Przyjdziesz jutro? – powiedziała, leżąc na łóżku, które wyglądało na naprawdę niewygodne.

- No jasne, mogę przyprowadzić Lauren i Harry'ego jeśli chcesz – zaproponowałem na co dostałem tylko kiwnięcie głową.

Napisałem do Michaela, że za chwilę zawitam do jego domu, następnie pocałowałem moją mamę w czoło. Uśmiechnęła się zanim opuściłem pokój i udałem się prosto do windy. Nie byłem wielkim fanem szpitali, a powód tego był bardzo prosty; byłem tu prawie codziennie żeby zobaczyć się z moją mamą i robię to już z rok. Ale nie mogę jej za to winić, to nie jej wina, że zachorowała na raka.

Wyszedłem z budynku zaraz po tym jak pomachałem recepcjonistce - Grace, która kocha mnie jak własnego wnuka. Moje auto było zaparkowane tam gdzie zawsze, pod drzewem. Gdy wsiadłem do środka, pierwszym co zrobiłem było włączenie radia.

Droga do domu Michaela była dość długa, albo to dlatego, że szpital znajdował się kawałek od miasta. Podczas jazdy mogłem podziwiać zapierający dech w piersiach zachód słońca i to niebo pełne różowo-pomarańczowych odcieni. Po dobrych, dziesięciu minutach, wreszcie dojechałem do celu.

Zapukałem dwa razy, aż drzwi otworzył mi Michael ze łzami spływającymi po jego policzkach.

- Jezu Michael, co się dzieję? – zapytałem chłopaka przede mną, ale ten jedynie wepchnął mnie do wnętrza domu wciąż płacząc. – Michael, mów do mnie, co się stało? – powiedziałem ciągnąc nas obu na sofę.

- N-nie mogę – wyszeptał kilka sekund później, podczas gdy zrozumiałem, że potrzebuje go przytulić.

Oplotłem rękoma trzęsące się ciało chłopaka siedzącego obok mnie, który szybko objął mnie w talii. Fakt, że wydawał się o tyle mniejszy ode mnie w tym momencie sprawił tylko, że chciałem go mieć jak najbliżej siebie i już nigdy nie puszczać. Myślałem, że w taki sposób mu pomagam, póki nie spostrzegłem, że chłopak ma problemy z oddychaniem.

tutor // mashtonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz