Mimo wszystko jakoś sobie radziłam. Siedziałam całymi dniami w pokoju lub ogrodzie, próbowałam nadrabić zaległości w czytaniu, jednak...mała strasznie się wierciła, wszystko mnie bolało, byłam maksymalnie opuchnięta...So Moon była malutka, a mój brzuch jakby za duży...Nie miałam siły chodzić ami robić niczego konstruktywnego. Często po prostu płakałam przez kilka godzin dziennie, a resztę czasu spałam...
Ale kiedy usłyszałam trzaskające drzwi i "DAJCIE MI MOJĄ ŻONĘ!" wykrzyczane przez Namjoona, który był w domu kilka dni wcześniej niż planował...wszystko przestało się liczyć. Biegłam do niego jak średnich rozmiarów słonica i rzuciłam się mu na szyję. Po chwili dołączyła do nas reszta domowników, jednak Namjoon wziął mnie na ręce i powiedział
- Później się przywitamy, najpierw muszę przywitać dwie kobiety mojego życia...
Po czym, naturalnie, zabrał mnie do sypialni. Położył mnie delikatnie i przytulił.
- Tyle bym z Tobą teraz zrobił ale jakoś mi dziwnie...przez małą w brzuchu... - zaśmiał się zawstydzony. Mój Boże, jaki on był słodki...
- W porządku...i tak wszystko mnie boli. - dodałam cicho. Joon popatrzył na mnie smutno.
- Nie mówiłaś...że coś się dzieje... - wyszeptał, patrząc mi w oczy.
- Bo nic się nie dzieje, to zupełnie normalne... - odparłam, glaszcząc jego włosy. Mój Jooni.
- Miałem niewielką nadzieję na inny rozwój sytuacji... - wyznał mężczyzna, znów ze swoim zawstydzony uśmieszkiem. - Ale to nic, mam całe życie żeby nacieszyć się moja piękną i seksowną żoną...
- Seksowną? - zaśmiałam się. - Widziałeś ty mnie ostatnio?
- W sumie to nie... - wyszeptał, kładąc dłonie na moich ramionach, po czym zjeżdżając w dół zatrzymywał się na chwilę na każdym skrawku mojego ciała, patrząc przy tym z aprobatą. - Jesteś cudowna. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że w końcu masz więcej ciałka tu i tam... - wyszeptał mi do ucha, gdy jego dłonie zatrzymały się na moim tyłku, który mocno ścisnął. - Cofam to co powiedziałem, cholernie ciężko będzie się powstrzymać...
- DAIN, NAMJOON, CZEKAMY W KUCHNI! - usłyszeliśmy głos V z korytarza. Popatrzyliśmy na siebie smutno. Nie chcieliśmy tam iść, woleliśmy zostać sami, jednak...poszliśmy. I to była cholernie zła decyzja.
Właściwie ze stresu nie do końca ogarnęłam co się działo. Jakieś pobicie, furią Sary Ann, która nagle zaczęła dusić Namjoona...niewiele pamiętam z tego momentu. Wiem tylko, że bardzo się bałam.
To nie mogło tak być. Nie. Namjoon przyjeżdża i znowu coś się dzieje, jakaś drama wywołana przez Sarę Ann...Nie widziałam go od tyłu miesięcy, a teraz...Teraz maksymalnie rozbolał mnie brzuch. Pobiegłam do łazienki i wyrzygałam wszystko, co zjadłam, a nawet więcej. Namjoon pobiegł za mną.
- Myszko, nie stresuj się, błagam... - powiedział, obejmując mnie czule. Zaczęłam płakać.
- Namjoon...mam skurcze... - wyszeptałam przez łzy. Mężczyzna zrobił wielkie oczy.
- Jak to, już?! Przecież...O boże... Zaniosę Cię na łóżko i dzwonię po karetkę... - powiedział najspokojniej jak umiał, ale widziałam, że bardzo się boi. Że działa się jedna z rzeczy, których najbardziej się obawiał.
Karetka przyjechała dość szybko. Namjoon zaniósł mnie do ambulansu, którym również ze mną pojechał. Cały czas trzymał mnie za rękę i zapewniał, że będzie dobrze.
Poród zaczął się szybko, ale mała była źle ułożona i miała pępowinę wokół szyjki...mimo wszystko lekarze zadecydowali, że urodzę siłami natury. Niewiele z tego pamiętam. Wiem, że wygoniłam Joona z sali. Nie chciałam, żeby mnie taką widział.