Rozdział 15. Spacer w pełni księżyca.

6.9K 203 38
                                    

Rozejrzałam się w około dokładnie skupiając swój wzrok, jednak w jego zasięgu nie było żadnego miejsca, w którym mogłabym się schronić. Wokół siebie widziałam jedynie ciemny, gęsty las zatapiający świat w totalnym mroku. Wiatr coraz mocniej wzbierał się na sile, rozpraszając bezwładnie liście, które podczas głębszych podmuchów wirowały, zataczając koła by w końcu opaść i zniknąć gdzieś, nie pozostawiając po sobie śladu. Spojrzałam w górę, na bezkresne granatowe niebo, z którego pojedyncze krople deszczu zaczęły opadać na drogę, tworząc nieprzyjemny szum. Mgła rozproszyła się wokół wszystkich drzew, powoli wchodząc też na drogę tworząc mleczny labirynt, który rozświetlała jedynie księżycowa pełnia nocy. Wysokie czarne drzewa, których konary sięgały ponad białą otokę, poruszały na wietrze swoimi starymi, suchymi gałęziami nasilając stukot nocnych ptaków przesiadujących w gniazdach. Sowa, której odgłosy rozchodziły się tuż nad moją głową, roznosiła swe echo po całym lesie. Z każdym kolejnym krokiem trzęsłam się coraz bardziej. Moją głowę ogarniał niepokój przy najmniejszym hałasie w zaroślach, który mógł oznaczać dziką zwierzynę.  Bałam się, że coś może zrobić mi krzywdę. Byłam zupełnie sama pośród mrocznego lasu, bez jakiejkolwiek możliwości wezwania pomocy. Odcięta od ludzi, telefonu lub chociażby miejsca, w którym mogłabym się schować i bezpiecznie zaczekać do rana. Zatrzymałam się na chwilę w miejscu, by spróbować jeszcze raz uruchomić urządzenie. Zawsze istniał cień szansy, że na chwilę zacznie działać i zdążę zadzwonić do kogoś bliskiego. Nacisnęłam przycisk i przytrzymałam go trochę dłużej, jednak urządzenie nawet nie drgnęło. Dłonie, które trzęsły mi się z zimna, zupełnie w tym nie pomagały. Wyciągnęłam baterię i kartę, które po chwili włożyłam z powrotem czekając na cud. Ekran rozbłysnął, a ja zyskałam tym samym całe trzy procenty baterii do wykorzystania i nowy cień nadziei. Pośpiesznie wybrałam numer do brata i nacisnęłam zieloną słuchawkę.

— Ellen? Gdzie Ty jesteś?! Dzwoniłem do Ciebie kilka razy! — Usłyszałam po chwili wydarcie w telefonie.

— Jeff! Jestem w lesie, idę główną drogą w stronę domu, przyjedź po mnie, błagam!

— Co?! Cholera, jak w lesie? Co się stało?! — wykrzyczał, a jego głos słyszalnie zadrżał. — Już po Ciebie jadę, ale w którym miejscu jesteś dokładnie?

— Błagam, telefon mi się zaraz wyłą.. — Nie zdążyłam dokończyć, kiedy ekran ponownie zgasł.

Kurwa — przeklęłam pod nosem, chowając telefon do kieszeni. Bałam się, cholernie się bałam, że Jeff nie zdoła mnie znaleźć i będę tułać się po tej okolicy do samego światu. Nie miałam pewności czy chłopak cokolwiek zrozumiał z mojego bełkotu, więc bez głębszego zastanowienia ruszyłam dalej do przodu. Strach zupełnie mną zawładnął, paraliżując moje ciało. Co kilka metrów odwracałam się za siebie, by sprawdzić, że na pewno nikt za mną nie idzie i zastygałam w bezruchu. Każdy najmniejszy szum liści, powodował szybsze bicie serca i dreszcze po całej długości pleców. Zimne dłonie, teraz pociły mi się ze strachu. W głowie wciąż napastowały mnie niepokojącej myśli, o wiadomości jaką dostałam w dniu urodzin. Od samego początku miałam co do niej złe przeczucia, a sytuacja w jakiej się znajdowałam dodatkowo mi tego nie ułatwiała. Kiedy minęłam kolejny zakręt na mojej drodze, zatrzymałam się gwałtownie, zauważając zaparkowane auto przy leśnym szlabanie.  Włączone światła przedzierając się przez mgłę, mocno raziły mnie w oczy. Spojrzałam w stronę pojazdu, zza którego z pełnego mroku wyłoniła się postać, wysokiego dobrze zbudowanego mężczyzny. Przyśpieszyłam kroku, bez zastanowienia biegnąc w kierunku osoby, którą najpewniej był Jeff. Nic w tamtej chwili nie było w stanie opisać mojej radości, jak widok tak wyczekiwanego auta. Gdy od upragnionego pojazdu dzieliło mnie już niespełna kilka metrów, stanęłam w miejscu dostrzegając, że ten pojazd wcale nie należał do starszego brata. Wpatrywałam się przerażonym wzrokiem w postać, która widocznie się mną zainteresowała. Mężczyzna zgasił butem niedopałek papierosa i powolnym krokiem ruszył w moim kierunku. Czułam jak strach ponownie mnie paraliżował. Chciałam uciec, ale każda próba byłaby bez sensu. Miał przewagę, bo samochodem bardzo szybko mógłby mnie dogonić, a w zupełnie ciemnym lesie potknęłabym się o pierwszą gałąź na mojej drodze. Nogi całe mi się trzęsły, były jak z waty. Nie chciałam dać tego po sobie poznać, musiałam być twarda. Stanęłam pewnie, czekając na jego ruch.

Forgive Me!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz