Rozdział 37. To Ty.

4.2K 106 32
                                    

— Gdzie Ty byłeś, Sam?! Prawie nam uciekła!

Spojrzałam na chłopaka, który zupełnie nic nie mówił. Podszedł jedynie wolnym krokiem bliżej Nicolasa i stanął na przeciwko niego. Wyciągnął z kieszeni pistolet i ściągnął z twarzy maskę.

— L-lucas? — wydukałam, podrywając się gwałtownie z zimnego betonu.

— Co do kurwy — syknął Nicolas, próbując jak najszybciej dostać swoją broń, która leżała na parapecie.

Rozległ się potężny huk, który zagłuszył wszystkie krzyki. Lukas nacisnął na spust, kulka przestrzeliła bok chłopaka, a on sam mocno się zachwiał przytrzymując dłonią ściany. Osunął się po niej i upadł na podłogę. Zdążył jednak złapać za pistolet i wycelował prosto w jego ramię, przez co czarnowłosy syknął mocno z bólu. Utrzymał jednak równowagę, podbiegł do niego i sprawnym ruchem wytrącił z rąk broń, którą kopnął na drugi koniec holu. Z zaciśniętej pięści wymierzył Nicolasowi kilka mocnych uderzeń w sam środek twarzy, przez co z jego ust i nosa polała się gęsta krew, a chłopak stracił przytomność.

— Ellen! — Odwrócił się w moim kierunku. —Jesteś już bezpieczna, zaraz Cię stąd zabiorę. — Podbiegł do mnie i złapał mnie swoimi ramionami w silnych w objęciach.

— Luke, co Ty tutaj robisz? — wydyszałam, łamiącym się od płaczu głosem.

— Obiecałem Cię chronić, wypełniam swój obowiązek — szepnął, spoglądając swoimi czarnymi tęczówkami prosto w moje oczy. — Wszystko wyjaśnię Ci później, teraz musimy jak najszybciej stąd wyjść.

Wrócił. Obiecał opiekować się mną, bez względu na wszystko i naprawdę to zrobił. Uratował mnie. On wrócił.

Chłopak rozplątał mocne sznury na moich nadgarstkach, tym samym uwalniając moje skrępowane dłonie. Delikatnie podniósł mnie z podłogi, wziął na ręce i przytulił do swojej klatki piersiowej. Złapałam za jego szyję i wtuliłam w nią twarz. Łzy ociekały jeszcze po moich policzkach i spływały na jego koszulkę, na której mocno zaciskałam palce. Powoli ruszyliśmy w kierunku wyjścia. Byłam całkowicie wyczerpana i obolała, odczuwałam na sobie każdy krok jaki stawiał Lucas. Wszystko widziałam jak przez mgłę, a czarne plamki co chwila przelatywały mi przed oczami. Nie docierało do mnie co tak naprawdę właśnie się stało, ale cieszyłam się, że dotrwałam końca.

— Jak? Jak mnie znalazłeś, skąd wiedziałeś?

— Już po wszystkim, nie denerwuj się — mruczał łagodnym tonem tuż nad moim uchem, a dłonią gładził moje plecy — spokojnie, jesteś teraz bezpieczna już nic ci nie grozi.

— Gdzie jest Sam? Skąd miałeś jego maskę? — Nerwowo dopytywałam, by zrozumieć chociaż część z tego wszystkiego, ale On tylko milczał i jedynie mocniej przytulał mnie do siebie.

Poczułam przypływ świeżego powietrza i delikatny wiatr, ocierający się o moje ciało. Otworzyłam powieki, zauważając, że wyszliśmy już z opuszczonego budynku. Podparłam głowę na ręce, widząc zbliżające się w naszym kierunku auto. Za kierownicą siedział Jeff, a obok niego zapłakana Hazal. Wysiedli z samochodu i zaczęli biec w naszym kierunku. Poczułam niepohamowaną radość i spokój. Widok ukochanych osób, sprawił mi tyle radości. Tak bardzo bałam się, że już nigdy ich nie zobaczę. Przez ostatnie dni wiele myślałam i dawno wszystko co złe puściłam w niepamięć. Liczyło się dla mnie tylko to, by byli bezpieczni.

— Jeff przyjechał — wymamrotałam, mocniej przytulając się do torsu bruneta.

— Zaraz będziesz mogła go uściskać. — Złożył na moim czole lekki pocałunek, a ja poczułam, jak uderza we mnie fala ciepła. — Policja też jest w drodze.

Forgive Me!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz