Zawiodłem. Zawiodłem siebie, Marinette, rodziców, Plagga, Mistrza Fu i wszystkich innych, którzy na mnie liczyli. Nie miałem sił się podnieść. Mogłem tylko patrzeć jak w spowolnionym tempie, Bonnet zamierza dostać moc absolutną. Bezczynnie obserwować, te jego samozadowolenie na twarzy. Jego victorię.
Wszystkie nerwy w moim ciele krzyczały, bym wstał, nie poddawał się, walczył, ruszył swoje cztery litery i coś zrobił. Mięśnie i narządy, nawet kości protestowały. Jedyne co robiły, to bolały, po tych wszystkich uderzeniach. Czułem się potwornie, całkiem pokonany.
Bonnet już miał prawie założony pierścień i zdobyć boską moc, kiedy coś zielono-niebieskiego w niego uderzyło, a konkretniej w jego rękę, która wkładała biżuterię, a następnie w jego splot słoneczny. Moje Miraculum wypadło mu z ręki, a on potoczył się w tył. Byłem pewny, że zwariowałem, ponieważ wydawało mi się, że to był błękitno-zielony wachlarz przypominający pawi ogon, który swoją drogą odleciał w stronę, z której nadleciał atak na Biedrona.
Dostrzegając swoją szansę, zmusiłem się do rozejrzenia się wokół siebie. Jakiś ciężar spad mi z serca, gdy dostrzegłem mój pierścień, który leżał niedaleko mnie. Dosłownie półtora metra ode mnie! Jeszcze raz spojrzałem w kierunku, w którym potoczył się Bonnet. Walczył z kobietą w kostiumie przypominającym pawia.
Paw? Nagle mnie olśniło. Broszka mamy. Zawsze nosiła broszkę w kształcie ogona pawia. Potem widziałem ją u ojca w sejfie. Więc to miała oddać Mistrzowi Fu. Jeszcze chwilę obserwowałem, jak walczą. Pawica doskonale się broniła, za to Bonnet był czerwony jak jego kostium. Tracił kontrolę nad sytuacją oraz nad sobą.
Skoro moja mama walczy z Bonnet'em, to gdzie ojciec? Mistrz Fu?
Szybko wyrzuciłem ich z mojej głowy. Z wielkim trudem zacząłem się czołgać w kierunku pierścienia, który był tylko tak niedaleko ode mnie. Koniuszkami palców chwyciłem go, obróciłem się na plecy, by zmusić się, żeby usiąść.
Gdy tylko włożyłem, tak bardzo znajomy pierścień, od razu przed moim nosem pojawił się...
- Plagg – powiedziałem słabo.
On także źle wyglądał. Od razu opadł na moje dłonie. Ostatni raz spojrzałem na walczących. Kobieta opadała już z sił, ale się nie poddawała. Walczyła jak lwica.
- Adrien – wymruczał cichutko Plagg, zwracając moją uwagę na siebie. Wiedziałem, o co mu chodzi.
- Już, chwila, czekaj – zza koszuli wyciągnąłem ostatni kawałek sera, jaki miałem przy sobie – jedz, szybko – ponagliłem. Musiałem wyrównać rachunki i pomóc mamie.
Na szczęście on nie miał z problemów za szybkim jedzeniem, po prostu połknął kawałek w całości. Potem się skrzywił z niesmaku.
- Blee...smakował, jakbyś go nosił wraz ze swoimi kluczami, okropny metaliczny smak. Tak okropny, jak twój wygląd – było już mu lepiej. Całe szczęście.
Już chciałem mu coś odpowiedzieć, ale odgłosy walki przywróciły do nas powagę sytuacji. Z otwartymi buziami obserwowaliśmy, jak Bonnet pochylał się nad przerażoną kobietą, z żądzą krwi w oczach. Nie słyszeliśmy stąd, co do niej mówił, ale na pewno nic miłego.
- Plagg, wysuwaj pazur – krzyknąłem głośno by, zwrócić jego uwagę na siebie.
Już jako Czarny Kot stanąłem nie pewnie na swoich nogach, które były jak z waty z satysfakcją obserwując rosnącą złość u mężczyzny. Następnie pierwszy raz doświadczyłem magii pyłku. Przestało mnie boleć żebra oraz płuca. Dzwony w głowie też przestał dzwonić. Nawet metaliczny smak w ustach zniknął.
- Ty mały, nic nieznaczący... - mężczyzna zaczął do mnie podchodzić, obrzucając mnie coraz to gorszymi wyzwiskami. Sięgnąłem za siebie po kij, ale go tam nie było. Może lepiej, załatwię go teraz moimi pazurami - ... , denerwujący gówniarzu. Myślisz sobie, że tak po prostu dam Ci odejść z czymś, co należy DO MNIE.
Zamachnął się na mnie Jo-jo, ale ja byłem już gotowy. Gdy nadleciało, schyliłem się, a prawą ręką chwyciłem sznurek, by drugą ręką, pazurami go przeciąć. Nigdy nie zapomnę jego wrzasku, gdy jego broń stała się bezużyteczna.
Zza jego plecami dostrzegłem, jak do kobiety podbiega Marinette razem z Alyą i Ninem. Dziewczyna wyglądała dużo lepiej niż przed chwilą. Potem całą swoją uwagę skupiłem na Bonnet'cie. Znów zaszarżował, chcąc walczyć ze mną wręcz. Tym razem, zamiast uskoczyć w bok, skuliłem się, przez co on przeleciał przeze mnie, robiąc piękne salto.
- Jeszcze mi za to zapłacisz – syknął – Szczęśliwy Traf.
W jego ręce wylądował bat. Na jego twarzy znów zagościł ten szyderczy uśmiech. Zaczynał mnie już denerwować.
- Jesteś, źle poinformowany. Czarne Koty nie nadają się do tresury. Kotaklizm! – tym razem to ja zaszarżowałem.
Zwinnie omijałem bat, którym wywijał na prawo i lewo. Będąc metr od niego, uderzyłem z całej siły w podłożę, powodując niewielki trzęsienie ziemi. Wystarczająco silne, by przestał być groźny z tym jego batem, starając się utrzymać równowagę.
Czułem, że jak by, teraz spojrzał w lustro, dostrzegłbym chęć do zemsty w swoich oczach. Nie zważając na nic, ruszyłem na niego z gotowymi pazurami. Jednym sprawnym ruchem sięgnąłem moimi ostrymi pazurami w kierunku jego ucha. Chwyciłem za jego lewe ucho z Miraculum i szarpnąłem. Jego wrzask rozniósł się echem po z pozoru wymarłym, Paryżu.
Moje trzęsienie już się skończyło, a po lewym barku Bonnet'a spływała strużką krew, dokładnie tak jak po moich palcach. Zraz z jednym kolczykiem zniknął bat. Za to pojawił się obłęd w jego oczach. Przestał myśleć racjonalnie. Gdzieś za min dostrzegłem Marinette, która zawzięcie machała do mnie rękami. Wiem, co chciała, kolczyki. Bonnet, zaślepiony wściekłością, ponownie rzuca się na mnie. Odskoczyłem mu z drogi, jednocześnie wyrywając mu drugi kolczyk z ucha oraz podstawiając nogę. Robił koziołka i obrzucił się w moją stronę, by ... zanieść się śmiechem?
- Z czego się cieszy – zapytałem zdezorientowany.
- A z tego, że w Twoim posiadaniu jest możliwość posiadania mocy boskiej – wytłumaczył.
Spojrzałem na kolczyki leżące w mojej dłoni. Miał racje. Miałem z zasięgu ręki dwa najpotężniejsze miracula.
- To, co teraz zrobisz smarkaczu? – zapytał powoli, stając na nogi – dzięki temu możesz mieć wszystko, czego sobie zapragniesz. Ty będziesz wydawał nakazy i zakazy. Będziesz bogiem.
Ten podły drań, mnie kusił. Myśli, że wspaniałymi wizjami mnie oczaruje. Niedoczekanie.
- Wiesz, jest tylko jeden problem- powiedziałem, a on przestał się uśmiechać – mam już wszystko, co ważne.
Odwróciłem się od niego i z całej siły rzuciłem kolczykami w stronę dziewczyny.
Potem poczułem, jak ktoś mnie zaczyna dusić od tyłu. Marinette zniknęła mi z pola widzenia. Zaczynałem tracić oddech. Czarne kropki pojawiały się przed oczami. Wbijałem swoje pazury jak najgłębiej w rękę dusiciela, próbując nie dopuścić do złamania mi karku.
Nie wiem jakim cudem, czy to było naprawdę, czy też nie, ale gdzieś w umyśle, bardzo głęboko usłyszałem głos, tak bardzo podobny do głosu Marinette. Mówił: Użyj na nim Kotaklizmu, szybko. Nigdy nie używałem swojej mocy na żywym stworzeniu, ze względu na strach, że go unicestwię, ale w tej chwili mój mózg nie pracował przez brak tlenu. Jego ostatkiem wykrztusiłem...
- Ko-ta-klizm
...i dotknąłem jego dłoni. Momentalnie nie puścił, lecz nawet nie zdążyłem opaść na kolana, kiedy coś tuż koło mnie wybuchło.
Potem nastała ciemność.
CZYTASZ
Ewolukcja Miraculum ✔️
FanfictionOpis, zapraszam do opowiadania.:) Opis jest niespodzianką. Zapraszam. Miłego czytania. Opowiadanie udostępnione. OPOWIADANIE NIE JEST MOJEGO AUTORSTWA !!!