Rozdział 29

337 25 1
                                    

Pik, pik, pik, pik. Niech to w końcu przestanie pikać. Pik, pik, pik.

Dochodziły do mnie jakieś głosy, nawet bardzo znajome, za na nic w świecie nie mogłem ich dopasować do konkretniej osoby. Głosów było, no nie wiem, trzy, cztery? Czasem więcej.

Pik, pik, pik.

Z każdą chwilą głosy stawały się wyraźniejsze. Mogłem już rozpoznać, że jeden należy do kobiety. Miała słaby głos, jakby każde wypowiedziane, słowo było mówione ostatkiem sił. Szkoda, że żadnego nie rozpoznawałem. Dwa pozostałe na pewno były męskie, jeden twardy, surowy, słowa wypowiadał oschle, bezuczuciowo. Skąd ja znam ten styl mówienia? Drugi męski głos brzmiał, jakby był znudzony, obojętny. Irytował mnie.

Pik, pik, pik.

W końcu byłem w stanie dopasować kobiecy głos do głosu, który należał do mojej mamy. To było dziwne, bo mojej mamy nie ma już ze trzy lata. Męski głos, ten oschły na pewno był mojego ojca. Nie pasowały tylko słowa, które mówił: Wszystko będzie dobrze. Już po wszystkim. Jestem z niego dumny. O co mu chodziło? Kobieta mówiąca głosem mamy czasami wracała się tak, jakby było ich więcej, jakby do kogoś, kto się w ogóle nie odzywał. Nie mogłem go więc rozpoznać.

Pik, pik, pik.

Nudziła mnie już ta ciemność. Głosy wokół mnie także ucichły. Czasami słyszałem pochrapywanie, jakby zasnęły. Było tak spokojnie, zbyt spokojnie. Chciałem się dowiedzieć, gdzie jestem. Skupiłem wszystkie swoje siły na tym, by otworzyć oczy. Udało mi się tylko rozchylić powieki, ale po chwile już nie miałem sił na więcej, więc i ja zapadałem w sen.

Pik, pik, pik.

Czułem, jak ktoś głaskał moją dłoń. Była taka delikatna. Miałem wrażenie, że moje ciało tęskni za tym konkretnym dotykiem. Był taki kojący. Nagle poczułem jak rękę, którą głaskała, podniosłą i został na niej złożony pocałunek. Nie mogę tak już! Zmusiłem się, by otworzyć w końcu oczy.

Najpierw nie pewnie po troszeczku, kiedy w końcu udało mi się na tyle otworzyć je, by widzieć cokolwiek , zamrugałem kilka razy, by przyzwyczaić się po półmroku, jaki panował. Pierwsze co rzuciło mi się oczy to okropne pomieszczenie. Za dnia pewnie było białe, takie sterylne, jak w szpitalu.

Powoli, by i tak nie rozruszać bólu głowy, który się pojawił, po otwarciu oczu, spojrzałem w stronę osoby, która trzymała mnie za rękę. Była to dziewczyna o ciemnych włosach. Była drobna, lecz mimo tego mocno przytrzymywała moją dłoń do swojego policzka.

Marinette.

Wszystko wróciło. Nasze nieudane pierwsze spotkanie, incydent z gumą i wyjaśnienie go, wieczór na jej balkonie, noc u niej, wieczór balu, pocałunek, porwanie jej, dowiedzenie się kim jest naprawdę.

Jakby wyczuwając , że się w końcu obudziłem, spojrzała na mnie, by wrócić do poprzedniej pozycji. Po chwili się wyprostowała i rozpromieniła.

- Adrien – rzuciła się na mnie, mocno przytulając. Nie mając wielkiego pola do popisu, głaskałem ją po plecach.

- Co się...- zaczęła kobieta sennie, ale nagle przerwała, zapewne dostrzegając co się dziennie – synku!

Nie mogłem uwierzyć. To nie była kobieta o głosie mojej mamy, tylko MOJA MAMA. Która także mnie przytuliła, gdy Marinette się już odsunęła, z wielkimi rumieńcami na policzkach. Koło mamy pojawił się znikąd mój ojciec, który miał, chyba łzy w oczach.

Nie mogłem uwierzyć, że znów przytulam mamę, to jest nie...

Wtedy wszystko sobie przypomniałem. Wyprawę z Biedronką, monolog, więzienie, w którym była, kolejne porwanie Marinette, walkę i wybuch.

Ewolukcja Miraculum ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz