Rozdział 2

76 9 2
                                    

Podobno pierwszy krok jest najtrudniejszy i dzisiaj wyjątkowo się z tym zgadzam. Zatrzymałam się przed drzwiami prowadzącymi do szkoły i nie mogłam ruszyć się z miejsca. Wiedziałam, co mnie tam czeka. Setki razy przemierzałam te korytarze, spędziłam w tym miejscu mnóstwo godzin na nauce i rozmowach z przyjaciółmi, ale czułam, że tym razem będzie inaczej. Wszystko było niby takie samo, ale ja się zmieniłam i trochę mnie to przerażało.
-Idziesz czy stchórzyłaś?-Evangeline odwróciła się do mnie i przewróciła oczami, kiedy zobaczyła, że stoję w miejscu. Podeszła do mnie, złapała za rękę i pociągnęła za sobą. Nie próbowałam nawet stawiać oporu, bo Evangeline to uparta osoba, z którą jakiekolwiek dyskusje nie mają sensu.
Kiedy wspólnie przekroczyłyśmy próg szkoły, ogarnął nas gwar, za którym nieświadomie tęskniłam przez całe wakacje. Uśmiechnęłam się do siebie, lecz mój pozytywny nastrój szybko znikł, kiedy zaczęły dochodzić do mnie szepty i poczułam na sobie spojrzenia. Wszyscy nadal pamiętali moje wielkie wyjście podczas zakończenia roku, a moja przemiana dodatkowo sprawiała, że byłam w centrum zainteresowania. Marcie chyba poczuła moje zdenerwowanie, bo ścisnęła moją dłoń i przesłała pokrzepiający uśmiech.
-Co jak co, ale z nami możesz podbić cały świat.
Teraz i ja się uśmiechałam, bo to była prawda. Razem z Evangeliną, Marcie i Lucy, która również się do nas przytuliła, wyglądałyśmy jak te wszystkie dziewczyny z filmów, które dumnym krokiem przemierzają korytarze liceum.
Czar jednak prysł, kiedy doszłyśmy do szafek i zaczęłyśmy przygotowania do naszej pierwszej lekcji-matematyki. Evangeline i Marcie nie były już takie pewne siebie. Kochały matematykę całym sercem, ale nie były pewne, czy ta odwzajemniała ich uczucia. Natomiast ja z uśmiechem wkładałam swoje rzeczy do szafki i słuchałam ich narzekań na planimetrię, którą ja uwielbiałam. Ich czekały godziny udręki, a mnie przyjemności. Nie było nic lepszego niż liczenie pól, obwodów i boków z twierdzenia cosinusów. Moje przemyślenia zostały przerwane, kiedy wiedziona nieznaną siłą, odwróciłam się, a uśmiech szybko opuścił moje usta. Spostrzegłam zielone oczy, które intensywnie się we mnie wpatrywały. Uważnie badały moją twarz, a później niespiesznie przeszły w dół aż do moich podartych spodni. Chłopak uśmiechnął się drwiąco, poprawił opadające mu na czoło blond włosy i ponownie zaczął wpatrywać się w moje oczy. Czas mijał, sekundy wydawały się nieskończonością, a otaczający nas gwar nagle ucichł. Byłam tylko ja i zapomniane przeze mnie zielone oczy, których tęczówka, jeśli spojrzy się z bliska, nakrapiana jest złotymi plamkami. Cholera, ciągle to pamiętałam...
-Hej, Ziemia do Abigail!-Evangeline pomachała mi ręką przed oczami, wyrywając mnie z letargu.-Musimy kupić jeszcze kawę, by jakoś przetrwać matematykę. Chodź!
Pociągnęła mnie za rękę już drugi raz tego dnia, a ja posłusznie za nią podreptałam. Zdążyłam się jeszcze obrócić, zanim skręciłyśmy w kolejny korytarz, ale Zielonookiego już nie było.

ChangeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz