1.

2.4K 210 54
                                    

 Budzik zadzwonił o szóstej. Włączyłem drzemkę, potem drugą i trzecią, a później zerwałem się, wiedząc, że brak pośpiechu będzie skutkował spóźnieniem. Przesiadłem się na wózek, zawlokłem do łazienki, a później do kuchni na śniadanie. Tuż przed wyjściem usłyszałem, że mama wstaje.

 Dotarłem do pracy minutę przed zajęciami tylko dlatego, że nie było korków na mieście i mój autobus jechał według rozkładu, co się dość rzadko zdarza. Niestety nie było mi dane wejść do sali punktualnie, na korytarzu zaatakowała mnie szefowa.

 — Doktorze Wrocki, skończyłeś już ten artykuł do publikacji?

 — Artykuł? — przetarłem oczy czując, że wciąż jeszcze nie obudziłem się do końca.

 — Ten z wrześniowej konferencji, do książki podsumowującej. W tym tygodniu muszę wysłać całość do redakcji. – Profesor Michala Sikorova spojrzała na mnie surowo znad okularów. Sześćdziesięcioletnia Czeszka, większość życia mieszkająca w Polsce, nie należała do osób, które nie dotrzymują terminów. Zdawałem sobie sprawę, że nie zostałbym pracownikiem miesiąca, gdyby przeze mnie musiała zrobić wyjątek.

 — Została mi do skończenia tylko bibliografia i drobne korekty. Najpóźniej pojutrze będzie pani miała na skrzynce tekst — obiecałem, choć wiedziałem, że przypłacę to snem. Pokiwała z aprobatą głową, a ja pognałem korytarzem do zniecierpliwionych, nic a nic niezainteresowanych opieką i wsparciem osób z niepełnosprawnością — a więc moim przedmiotem — studentów. Świetnie, pierwszy raz mam zajęcia z tą grupą i zaczynam od spóźnienia. Potem jeszcze muszę omówić sylabus i zapowiedzieć egzamin, będą mieli o mnie świetne zdanie, nie ma co. 

 Nigdy nie chciałem uchodzić wśród studentów za starego, kalekiego ramola, który wymaga posłuszeństwa, poddaństwa i ślepego kucia regułek na pamięć. Wolałem być ich przyjacielem, partnerem w przyswajaniu wiedzy. Oni się uczyli, ale ja się uczyłem razem z nimi, choćby o ludziach. Nie wszystkim moim kolegom z katedry się to podobało, w dodatku program pierwszych zajęć, które musiałem obowiązkowo przeprowadzić, nie sprzyjał mi w robieniu dobrego wrażenia.

 Tym razem jednak nie przejąłem się tym za bardzo, głowę zaprzątał mi artykuł, który miałem napisać. Trochę głupio, że okłamałem szefową i znowu wykonam pracę na kolanie, ale szczerze mówiąc, wyleciało mi to z głowy.

 W dodatku w połowie zajęć, opierających się jedyny w tym semestrze raz na moim gadaniu, poczułem znajomy ból. Pieczenie gdzieś tam głęboko w brzuchu, które szybko przerodziło się w skurcze nie do zniesienia, a ja musiałem walczyć z napływającymi łzami. W końcu nie wytrzymałem, dyskretnie wyjąłem no-spę z plecaka i połknąłem cztery tabletki.

 Ból był moim przyjacielem już od lat, w zasadzie zaczął się niedługo po wypadku. Samochód, który we mnie wjechał na przejeździe dla rowerów, potrzaskał mi nie tylko kręgosłup, oberwało się i narządom wewnętrznym, przeszedłem kilka operacji, pozbyłem się śledziony i kawałka jelita. Jakieś pół roku po powrocie ze szpitala do domu zaczęły się potworne bóle, badania pokazały zrosty i dzikie mięso, uciskające na wszystko w okolicy. Niby można to usunąć, ale wymagałoby to kolejnej operacji i wiązałoby się z dużym ryzykiem — a ja mimo wszystko lubiłem swoje, może niezbyt ciekawe i niezbyt bogate, życie. Także od osiemnastu lat przyjaźniłem się z tym bólem, a przynajmniej starałem się utrzymać sojusz: ja ciebie znoszę, ale ty nie psuj mi za często mojej codzienności. Największy problem z nim był taki, że z czasem było gorzej, i gdy tylko zdążyłem się przyzwyczaić i funkcjonować z nim na obecnym poziomie, on uderzał że zdwojoną siłą.

 Kolejne grupy już mnie znały, miały ze mną zajęcia w poprzednich semestrach, a więc poszło łatwiej. Dyskusja toczyła się tak naprawdę sama, błądząc po torach bliższych i dalszych mojemu przedmiotowi. Obiecałem im, że na następnych zajęciach przesiądę się na krzesło, a im dam pojeździć po sali moim wózkiem — był to jeden z moich pomysłów na to, by pokazać im życie kaleki od naszej strony — włączyłem kilka filmów z mistrzostw rugby, kazałem szukać przepisów dotyczących osób niepełnosprawnych w różnych kodeksach. Na koniec zadałem lekturę i podkreśliłem, że rzadko coś każę im zrobić w domu, ale jak już się zdarzy, to mają się przyłożyć, choć przecież o tym dobrze wiedzieli.  

Miłość kredą pisana ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz