8.

976 124 4
                                    

 Kiedy Nadia z Leonem odjechali karetką, ja musiałem trochę poszperać po domu. Trzęsącymi się rękoma wydobyłem z szafy dziewczyny dużą, sportową torbę i zacząłem pakować do niej najpotrzebniejsze według mnie rzeczy. Nie było to łatwe zadanie, bo co ja mogłem wiedzieć o tym, czego młoda kobieta i maluszek potrzebują na kilkudniowy pobyt poza domem? Pocieszyłem się jednak, że rano zmienię Nadię przy łóżku chłopczyka, a ona podjedzie spokojnie do domu, odpocznie i uzupełni swój bagaż. 

 Pełną ubrań, kosmetyków, ręczników, pampersów i miliona innych rzeczy torbę rzuciłem sobie na kolana i zadzwoniłem po taksówkę. Wychodząc przed kamienicę, przypomniałem sobie, że Nadia nie wzięła telefonu, więc zgarnąłem jeszcze jej komórkę i ładowarkę, gdy tymczasem taryfa już zaparkowała pod budynkiem.

 — Pomoże mi pan? — zagadałem niemrawego taksówkarza, a on ze znużoną miną wysiadł łaskawie, by przytrzymać mi wózek i zapakować go do pojazdu. — Dziękuję — mruknąłem, tłumiąc nerwy i złość.

 Przed szpitalem z jeszcze większą boleścią pomógł mi wysiąść, mimo to zapłaciłem mu ekstra za ten wysiłek. Pognałem do izby przyjęć. Tam pojawił się kolejny problem: znałem nazwisko Nadii, ale za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć nazwiska Leosia. Nie wiedziałem w tamtej chwili nawet, czy dziewczyna mi je kiedykolwiek podała.

 — Czy mogę w czymś pomóc? — zagadała do mnie młoda pielęgniarka, dostrzegając chyba, że stoję bez wiedzy, cóż ze sobą zrobić. Posłałem jej pełen wdzięczności uśmiech, a ona go odwzajemniła. 

 — Przywieziono tu rocznego chłopca ze wstrząsem. Jestem partnerem jego matki — zacząłem, a ona rozpromieniła się.

 — To pan go uratował? Ratownicy nam opowiadali! — Zarumieniłem się. — Proszę za mną. Byli pod wrażeniem, podobno to było niesamowite. Nieraz osoba zdrowa nie ruszy tyłka, żeby komuś pomóc, a pan, mimo wszystko... — zająknęła się. 

 — Dziękuję — kiwnąłem głową. 

 — Może pan być z siebie dumny... To tutaj — wskazała mi drzwi sali i wycofała się. Zapukałem cichutko, w obawie, że młody śpi, i wszedłem. 

 Leon rzeczywiście drzemał w szpitalnym łóżeczku, a z jego ciała sterczało przerażająco dużo różnych rurek. Monitor, do którego był podłączony, pikał cichutko w rytm jego serca. Nadia siedziała obok na metalowym, rozkładanym fotelu, na którego sam widok robiło się człowiekowi niewygodnie.

 Stanąłem w drzwiach, nie wiedząc do końca, co powinienem zrobić. Posłała mi pełen bezsilności uśmiech i wzięła ode mnie torbę.

 Wtuliła się we mnie niespodziewanie, siadając mi na kolana i chowając twarz w zagłębienie mojej szyi. Czułem, jak jej gorące łzy parzą mi skórę. Głaskałem ją nieporadnie po plecach, bo nic więcej nie mogłem zrobić, nie znałem innego sposobu, by jej pomóc.

 — Przywiozłem ci kilka rzeczy. Na pewno czegoś brakuje, ale myślę, że do jutra starczy — szepnąłem, byle coś powiedzieć.

 — Dziękuję — odpowiedziała, również szepcąc. — Za rzeczy i za... Lekarze mówią, że gdyby nie natychmiastowa pomoc, to Leo by tego najprawdopodobniej nie przeżył. 

 — Co z nim?

 — Nie był bardzo mocno niedotleniony, ale jest słaby. Najważniejsze, że podobno już jest stabilny i największe zagrożenie za nami. — Zdjęła mi kamień z serca. — Nie mogę sobie wybaczyć, że nie miałam moskitiery w oknie. Że nie sprawdziłam tego zasranego łóżeczka! — Zaczęła podnosić głos, więc ścisnąłem jej dłoń uspokajająco.

Miłość kredą pisana ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz