Nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem bardziej o siebie dbać, wiedząc, że tego dnia będę jechał z Nadią. Używałem wtedy droższych perfum, zamiast zwykłych trampek zakładałem eleganckie buty, zamiast przetartych jeansów — te markowe.
W poniedziałek rano jechaliśmy razem na uczelnię i wracać też mieliśmy wspólnie. Wsiadając do samochodu, zdziwiłem się, bo miejsce zajmowane zwykle przez Leosia było puste.
— Pojechał na tydzień do mojej mamy na wieś — wyjaśniła. — Mam kilka projektów do nadgonienia i, jakkolwiek okrutnie to zabrzmi, łatwiej będzie bez niego, a przy okazji dziecko pooddycha dla odmiany czystym powietrzem.
Musiałem przyznać jej rację. Powietrze w naszym mieście było dobre, tylko należało je dobrze pogryźć — uroki sezonu grzewczego.
Przyłapałem się na tym, że przyglądam się jej twarzy w lusterku, analizując ją pod względem atrakcyjności... A było co analizować, bo Nadia była piękna. Skarciłem się za to w myślach, lecz po chwili znów na nią spojrzałem.
Jej jasne, proste włosy wystawały spod dzianinowej czapki. Miała policzki zaróżowione od mrozu i pomalowane ciemnoczerwoną szminką — nieco krzywo, ale mnie to nie przeszkadzało — drobne usta. Nie należała do bardzo szczupłych dziewcząt, ale nie była też otyła, kozaki na szpilkach dodawały jej wzrostu i uwypuklały atrakcyjne pośladki, co miałem okazję zauważyć, wysiadając z auta.
Wrocki, ja ci przypominam, że to twoja studentka — ofuknął mnie mój wewnętrzny głos, ale machnąłem na niego ręką, oczywiście też wewnętrznie, przypominając sobie poprzedniego dziekana, który w małżeństwie z byłą studentką żyje już dziesięć lat.
— Panie doktorze, miałabym do pana sprawę — zagadała proszącym tonem na parkingu. Ruszyliśmy w stronę budynku uczelni. Spojrzałem na nią wyczekująco. — Mam ogromny problem z robieniem przypisów. Przyznam się, że nie bardzo rozumiem, jak to się robi, i potrzebowałbym pomocy. Profesor Cybała już nie zaliczył mi projektu z tego powodu, boję się, że drugi raz u niego obleję. Pomógłby mi pan?
— A co będę z tego miał? — zażartowałem.
— Pyszną kawę. — Udałem, że się głęboko zastanawiam. — Przez tydzień. Będę panu parzyć co rano i przywozić w termosie.
— Jasne, że ci pomogę — roześmiałem się. — Z kawą czy bez.
Pomogła mi pokonać dość stromy podjazd i znów się ze mną zrównała. Niesamowite, jak naturalnie przyszło jej obcowanie z moim kalectwem i jak normalnie się w jej obecności czułem. Taka sytuacja nie zdarzała się za często, zwykle ludzie byli na początku znajomości skrępowani, nie wiedzieli, jak się zachować, w jaki sposób pomóc, żeby mnie nie urazić, jak ze mną rozmawiać... Tymczasem dla niej to było oczywiste, traktowała wózek jak oczywistą cechę fizyczną, taką jak kolor oczu czy fryzurę. Urzekła mnie tym, nie powiem.
— W takim razie dziś po zajęciach u mnie? — upewniła się i pognała korytarzem, gdy kiwnąłem głową, pozostawiając mnie pod windą z wątpliwościami. Czy dobrze zrobiłem? Czy nie jest aby błędem umawianie się ze studentką w jej domu? Nigdy nie praktykowałem czegoś takiego.
Wrocki, opanuj się — skarciłem siebie znowu, potrząsając głową. — Jesteś chudym, brodatym kaleką, który mógłby być jej ojcem, a zachowujesz się, jakby cię podrywała. Potrzebuje dziewczyna pomocy, bo nie ma w życiu łatwo, i tyle. Nie wyobrażaj sobie nic więcej.
Mimo to, nim po zajęciach ruszyłem w stronę wyjścia na parking, przeczesałem palcami brodę i włosy, poprawiłem kołnierzyk koszuli i spsikałem się wyjętymi z plecaka perfumami.
CZYTASZ
Miłość kredą pisana ✓
RomanceDoktor Ksawery Wrocki to sześćdziesiąt kilo sympatii do życia i ludzi, posadzone złośliwością losu w wózku inwalidzkim. Wiecznie niedospany, wiecznie w niedoczasie, wiecznie z kilkudniowym zarostem - o ile to ostatnie w ogóle jest możliwe. Szczyptą...