Rozdział 13

59 7 1
                                    

Droga była już bardzo ładnie odśnieżona. Poprzednim razem była dla nas istną udręka teraz nie mieliśmy z nią żadnych kłopotów. Od domu Adama do samego centrum jechało się jakieś pięć może siedem minut. Już nie kilka razy byłam w centrum miasteczka. Mimo że nie należało do najbogatszych to mimo to było czyste i ładnie udekorowane z powodu zbliżających się świąt Bożego Narodzenia. Główny plac był w krztałcie dużego kwadratu wewnątrz którego była niewielka grządka na lekkim wzniesieniu obsypana obecnie śniegiem. Wszędzie wokół były sklepiki czy to z używaną odzieżą czy sklepami z butami na każdą okazję. Całkowicie nie różniące się od innych miasteczek.. Po jednej ze stron kwadratowego placu stał średniej wielkości budynek z dużym napisem nad drzwiami. Był to ratusz. Nigdy nie miałam okazji zobaczyć go od wewnątrz. Raz czy dwa mama była tam z babcią. Nigdy z nimi tam nie wchodziłam zawsze zostawałam na zewnątrz i patrzyłam na pięknie rosnące kwiaty.

-To tam mieszka ta Gabrysia? -zapytałam Waldka

-Za budynkiem ratusza. Jest to najbogatszy dom w całym miasteczku.- odpowiedział Waldek skręcając za Adamem w lewo wymijając ratusz.

Ukazał się nam beżowy dom lub raczej rezydencja. Kto by pomyślał że burmistrz takiego miasteczka może mieć tyle pieniędzy by wybudować siebie taki dom. Cała rezydencja była rozświetlona. Ze środka słuchać było muzykę i głośne rozmowy.

-Jakaś impreza? Beze mnie!?- powiedział Adam schodząc z kłada którego dopiero co zaparkował pod głównym wejściem.

-Oczywiście... Burmistrz co roku wyprawia przyjedzie bożonarodzeniowe dla swojej rodziny i znajomych. Zupełnie tak jak by nie miał na co innego wydawać pieniędzy.

-Przecież miasteczko niewydajne się zaniedbane. Co jest w tym złego?- powiedziałam zdejmując z głowy kask poprawiając przy tym już dawno moje zniszczone włosy

-Mój tata od lat prosi burmistrza by zaoszczędzone pieniądze miasta wydać na zabezpieczenie pól tutejszych rolników. Tutaj mamy bardzo duży problem z dzikami. Oczywiście rolnicy mają do niego pretensje że nic z tym nie robi. Natomiast mój tata próbuje dogadać się z burmistrzem. Można powiedzieć że jest to takie błędne koło.

-Skoro mieszkańcy mają problem z burmistrzem to czemu nie mogą wybrać nowego. Chociaż co ja tam wiem nie rozumiem polityki...

-Dawni założyciele ok. 250 może 260 lat temu założyli się o to czyja rodzina będzie mogła zarządzać tym miastem.   Zasady były takie ten kto wygra partię szachów zdobywa miasto oraz jego ziemie. Oczywiście wygrała rodzina Gabrysi...  Od tamtej pory rodzina z pokolenia na pokolenie zażąda miastem a naszym herbem stała się jedną z figur szachowych.- powiedział Adam- Uczą nas nawet tego w szkole. Raz nawet musiałem zrobić o tym jakiś głupi projekt.

-I tyle jedna partia szachów zdecydowała o losach miasta? I nic nie można z tym zrobić?

-Nic umowa została zawarta na piśmie z podpisami prawie wszystkich mieszkańców.

- I oni się zgodzili!?

-Wiesz kiedy za zwykły podpis dostajesz kilka hektarów ziemi człowiek nie myśli o przyszłości miasta tylko o własnym interesie. Teraz niegdyś duże miasto stało się maleńkim miasteczkiem gdzieś na zadupiu Polskie o którym nikt nigdy nie słyszał.

-To smutne...

-Może i tak jak dla mnie to zwykła niesprawiedliwość. Zachowują się jak prawdziwi królowie. Nikt nie może im nic zarzucić...- wtrącił się Waldek

Przeszliśmy przez bramę główna. Wokół całego domu były zaparkowane różnorakie samochodu z wyższej półki. Od BMW aż do TOYOTY.  Przeszliśmy po ładnie wyłożonej kostce brukowej która wcześniej została odśnieżona ukazując swój prawdziwy wygląd. Zapukaliśmy w duże i ciemne dębowe drzwi. Musieliśmy długo czekać aż ktoś nam otworzy. W drzwiach stanął wysoki i szczupły mężczyzna z siwym wąsem.

Wysłuchać duchaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz