Słońce chowało się za morzem. W obozie panowała cisza i spokój. Verd szedł znaną mu już ścieżką w kierunku swojego namiotu. Pierwszy raz od bardzo dawna czuł się w końcu szczęśliwy. Patrząc na obóz widział duże różnice pomiędzy nim a placówką OOP. Ludzie pomagali sobie nawzajem, nie zwalczali siebie. Byli wolni. Dręczył go jednak pewien niepokój. Zastanawiał się czy podjął dobrą decyzje. Na pytanie Howedsa po chwili wahania odpowiedział krótkim "Tak". Gibby i Ted zrobili to samo. Z przyjaciółmi po katastrofie jeszcze się nie widział. Wiedział, że zostali wysłani wraz z jednym patrolem, w celu sprawdzenia jakiejś drogi. Mieli wrócić jutro. Dowódca Watahy oświadczył mu, że obdarza go zaufaniem. Jeżeli Verdy je złamie to jak powiedział Howeds "marny jego los". Młodzieniec postawił jednak jeden warunek. Przywódca wilków musiał pozwolić mu na udanie się na miejsce katasrtofy śmigłowca. Mężczyzna zaczął śmiać się tym swoim basem i mówiąc coś o tym, że Verd jest odważny stawiając warunki, wydał mu zgodę. Verd musiał jednak poczekać, aż jego bark będzię na tyle sprawny.
- Hej! Byłeś teraz u Howedsa? - zapytał nagle wysoki i umięśniony brunet
- Tak - odpowiedział zdziwiony Verd
- Jest dalej u siebie?
- Myślę że tak.
- To ja lecę. Jestem Edgar, dowódca straży. Jak masz jakieś pytania to do mnie.
- Okey.
Edgar ruszył w stronę namiotu Howedsa. Dziwny typ stwierdził Verdy i ruszył do swojego namiotu. Nie miał siły ani ochoty iść do kantyny. Chciał się przespać.
***
- Dzień dobry! Stary, budzimy się! - do namiotu młodzieńca wszedł Ted.
- Spierdalaj Tedy - burknął niewyspany Verd
- Zapraszamy do kantyny na śniadanie. Trzeba uczcić twoje przyjęcię
Ted ściągnął koc z przyjaciela. Rześkie powietrze pobudziło młodzieńca, który wstał, ubrał wojskowe buty zarzucił na siebie skórzaną kurtkę. Ziewając szedł za Tedim próbując się rozbudzić. Gdy wszedł do jadalnego namiotu okazało się, że jest on większy niż mu się wydawało. Kilka długich rzędów stołów mogło pomieścić kilkadziesiąt osób. Teraz jednak nie było prawie nikogo. Prawie.
- Jest i on! - przywitał swojego kompana Gibby
- Jak ręka? - zapytał Edgar
- Dobrze, nawet bardzo dobrze - odpowiedział Verd
- Siadajcie - wskazał wolne miejsca Edgar - zjemy i porozmawiamy o waszej przyszłości. Jeżeli chcecie wiedzieć coś więcej to pytajcie.
~~~ 3 dni później... ~~~
Rose sprawnie operowała igłą. Większa część litery "W" była już przyszyta do skórzanej kurtki Verda. Młodzieniec przyglądał się sprawnym ruchom dłoni dziewczyny. Ani razu nie przebiła się igłą. Ani razu! Verdy pamiętał gdy na jednej misji rozpruł spodnie. Próbując je zszyć wylądował w punkcie medycznym z pokaleczonymi dłońmi.
- Już - poinformowała go dziewczyna
- Wow, szybko ci poszło
- Lata praktyki - roześmiała się Rose -jeżeli będzięsz miał coś do zszycia to służę pomocą
- Jasne, dzięki
Verdy wyszedł na główny plac. Od pewnego czasu zaczęto gromadzić tu zasoby należące do Watahy i pakować je do ciężarówek. Howeds chciał przenieść obóz bardziej na północ. To było też powodem ataku wilków na placówkę OOP, stojącej im na drodze. Młodzieniec podszedł do quada, który stał na środku przygotowany specjalnie dla niego. Przy pojeździe stała Katie. Verdy zastanawiał się jak to możliwe, że ma tak zadbane i pięknę włosy.
- Gotowy? - zapytała
- Nie mogłem się już doczekać - odpowiedział z uśmiechem.
Dziewczyna podała mu kask, plecak i pistolet Colt, którego Verdy włożył z tyłu za pasek od spodni.
- Tu masz magazaznki. Edgar kazał ci przekazać, że masz kierować się na południowy-wschód. Na kierownicy masz przymocowany kompas.
- A to nie on miał mnie tutaj odprawiać? - zapytał Verd
- Coś mu wypadło - odpowiedziała szybko - W plecaku masz krótkofalówke. Jeżeli coś będzię nie tak to kontaktuj się z nami.
Verd kiwnął głową i miał już założyć kask kiedy Katie go zatrzymała
- Proszę cię... nie rób głupstw
Verd patrzył przez chwile na nią zastanawiając się co ma znaczyć to ostrzeżenie, po czym uśmiechnął się do niej i założył kask. Odpalił quada i uśmiechnął się do siebie. Ostatni raz na takich maszynach jeździł podczas szkolenia w Organizacji. Sprawiało mu to dużą frajdę. Pomachał do Katie i ruszył w drogę. Pojazd miał kopa. Verd stwierdził, że jadąc z taką prędkością będzię na miejscu w mniej niż pół godziny.
***
- I jak, pojechał? - Edgar siedział na quadzie w głębi obozowiska
- Tak - odpowiedziała Katie - Czemu mu nie ufasz?
- Za mało go znam. Po za tym widzisz... On nie jest taki jak pozostali. Postawił twojemu ojcu warunek.
- Tata potraktował to jako żart...
- Nie, Howeds... to znaczy twój ojciec pozwolił mu jechać tylko dlatego, że chce go sprawdzić. Jeżeli nas zdradzi pójdzie do odstrzału - to mówiąc Edgar pogłaskał swoją snajperkę.
- Ja mu ufam. Wróci.
Brunet zeszedł z quada i podszedł do dziewczyny. Podniósł jej brode i popatrzył w oczy
- Widzę jak się na niego patrzysz skarbie, ale ostrzegam cię - To żołnierz Organizacji.
To mówiąc pocałował Katie w czoło. Dziewczyna odpowiedziała mu uśmiechem. Edgar odpalił quada.
- Edi!
Młodzieniec spojrzał na blondynke.
- Uważaj na siebie!
Edgar kiwnął głową i założył kask. Po raz setny stwierdził, że Katie jest urocza i że on sam jest szczęściarzem. Po chwili jechał śladami niczego nieświadomego Verdiego by sprawdzić jego zamiary. Rozkaz Howedsa brzmiał: "Zabić w ostateczności". Edgar jednak miał inny plan. Chytrze się uśmiechnął.
- Co ja się będę pierdolić. Odstrzelę gnoja. Startuje do mojej dziewczyny - powiedział sam do siebie i przyśpieszył
CZYTASZ
Początek końca (ZAWIESZONE)
Science FictionJak wyglądał świat zanim to wszystko się zaczęło? - Verdy zadawał sobie to pytanie odkąd pamiętał. Starsi ludzie mówili mu, że kiedyś życie było piękne i kolorowe. Młodzieniec jednak nie wierzył w te jak je nazywał bajki pokrzepienia. Świat jaki zna...