Twała rozpaczliwa ewakuacja. Zwiadowcy donieśli, że w stronę obozu nadchodzi masa uchodźców. Wkrótce o nich i o zamieszkach dowie się OOP. Wyślę oddziały szybkiego reagowania, a wtedy Wataha będzię bardzo zagrożona. Zaczynało się ściemniać. Łuny pożarów oświetlały ruiny miasta. Były one prowizorycznym domem dla popożogowych ludzi, którzy zostali zmuszeni do ich opuszczenia. Tylko przez co? Nie było czasu na szukanie odpowiedzi. Wszyscy członkowie Watahy wykonywali swoje zadania. Pośpiesznie ładowano ciężarówki. Tankowano Pick-upy z wielkim "W" na maskach. Żołnierze przenosili skrzynie. Nagle do obozu wjechał quad. Jego kierowca zemdlał zaraz po zejściu z pojazdu.
- Edgar! Edgar! Co ci się stało!? - klepał go po twarzy jeden z bojówkarzy
- Zabierzcie go do Natanela! - rozkazał starszy
- A gdzie on jest teraz?
- Pewnie przy wozie sanitarnym
Ted widząc zamieszanie, podszedł do bramy. Zastanawiał się gdzie był Edgar i kto go tak urządził. Może ci co go zranili dopadli Verdiego. Przypominając sobie o przyjacielu, Ted wyjrzał za bramę. Zdumiał się tym co zobaczył. Przez skały i piasek w kierunku obozu kuśtykał Verd. Młodzieniec widząc przyjaciela uśmiechnął się lekko po czym padł na ziemie. Był wycieńczony.
- Verd! Kurwa, stary gdzieś ty był! - podbiegł do niego Tedy
- W-wody - wychrypiał
Do młodzieńców podbiegli inni żołnierze. Ted skinął jednemu z nich by przyniósł wode. Po chwili Verd łapczywie pił wodę z lekko pognieconej, plastikowej butelki.
- Ej! - usłyszeli kobiecy głos - wypierdalać z drogi! Zaraz ruszamy!
Tedy podtrzymując przyjaciela pomógł mu wejść do obozu. Zaraz później przez bramę wyjechały pierwsze pick-upy.
- Idzie w tę strone mnóstwo ludzi - powiedział Verdy
- Wiemy i jak widzisz spierdalamy - odpowiedział Tedy po czym zapytał się kierującego ruchem, w których ciężarówkach są ranni.
- Tam na le... - wypowiedź przerwał mu huk śmigłowców
Teraz nie było już mowy o dyskretnej ewakuacji. W całym obozie rozbrzmiały syreny. Chwile potem latające maszyny otworzyły ogień. Jedna z rakiet trafiła w jadalniany namiot. Płomienie sięgnęły kilkunastu metrów. Wśród tego chaosu młodzieńcy próbowali wydostać się z obozu. Zatrzymał się przy nich jeden z pick-upów z granatnikiem. Na miejscu pasażera siedziała Katie, a na pace klęczał Gibby.
- Na pake! - krzyknęła dziewczyna
Gibby wyciągnął ręcę by pomóc kompanom
- Szybko wsiadajcie!
Po chwili samochód pędził w kierunku bramy pomiędzy płonącymi namiotami. Z jednego z nich wybiegli ludzie, wyglądający jak żywe pochodnie. Zaczęli rzucać się po ziemi próbując ugasić samych siebie. Ginęli w ogromnych męczarniach.
- Co się z tobą działo? - Gibb zapytał Verda
- W chuj długa historia... - odpowiedział Verdy, który znów wypełniony adrenaliną odzyskał trochę siły
Pick-up wyjechał z obozu. Pojazd nie posiadał szyb. Ted dotknął Katie, a gdy dziewczyna się obróciła zapytał.
- Gdzie jedziemy?
- Musimy ich zgubić! - odpowiedziała wystraszona dziewczyna wskazując palcem na śmigłowiec lecący za samochodem - jedź w stronę kanionu! - krzyknęła do kierowcy
Lecąca za pojazdem maszyna wystrzęliła kilka rakiet. Pick-up przechylił się na lewą stronę, po czym na szczęścię znów wylądował na czterech kołach. Verd spojrzał na kolegów. Granatnik. Tedy obsługiwał broń. Dwóch młodzieńców podało mu naboje. Ze śmigłowca wysunął się strzelec z karabinem maszynowym. Otworzył ogień. Pociski podziurawiły karoserie.
- Tedy strzelaj! - krzyknął Gibb
Młodzieniec nie reagował. Gibby pchnął kompana. Zanim ten zdążył zaprotestować wystrzelił z granatnika. Pocisk trałił prosto w kabine pilotów. Śmigłowiec wybuchł w powietrzu i rozpadł się na setki kawałków. Wtedy Ted ze łzami w oczach powiedział coś co zmroziło jego kolegom krew w żyłach.
- To... byli nasi...
CZYTASZ
Początek końca (ZAWIESZONE)
Ciencia FicciónJak wyglądał świat zanim to wszystko się zaczęło? - Verdy zadawał sobie to pytanie odkąd pamiętał. Starsi ludzie mówili mu, że kiedyś życie było piękne i kolorowe. Młodzieniec jednak nie wierzył w te jak je nazywał bajki pokrzepienia. Świat jaki zna...