XII

22 4 5
                                    

Była chłodna noc, jak to zazwyczaj na pustyni. Z oddali wciąż dobiegał odgłosy walki w obozie. Nienaturalnie wygięte ciało Perega leżało na dużej skale. Młody żołnierz miał połamany kręgosłup. Pojedyncze włókienka mięśniowe, których nie rozerwały odłamki, łączyły ciało grubego wojskowego z bezwładnie zwisającą lewą ręką. Pod kończyną utworzyła się sporych rozmiarów kałuża z krwi, która wciąż kapała z porozrywanych żył i tętnic.. Inne ciała były w lepszym lub gorszym stanie. Jedno było pewne. Nikt nie przeżył. Wszyscy z nich byli z 17 plutonu, nie licząc pilotów i dwóch innych żołnierzy. Max, Tom, Pereg, Edy, Werp, Leon i Zed. Brakowało tylko sierżanta Lessa. Jeszcze kilka dni temu młodzieńcy byli razem na misji. Teraz większość z nich leżała martwa. Verd i Gibb stali w milczeniu oglądając miejsce katastrofy zestrzelonego śmigłowca. Ted siedział na kamieniu, a jego wzrok sięgał gdzieś w dal.

- Skąd wiedziałeś, że to nasi? - Gibby podszedł do siedzącego kolegi.

- Na stanowisku karabinu maszynowego siedział Pereg. Nie dało się tego nie zauważyć - burknął w odpowiedzi Ted

- Musiałem to zrobić... Albo my ich, albo oni nas...

- Spierdalaj - Ted wstał i poszedł w stronę pick-upa, przy którym stał jego kierowca i Katie

Gibby spojrzał na Verda. Młodzieniec odpowiedział mu smutnym i pustym wzrokiem. Myślami był przy kolegach z plutonu. Przed jego oczami pojawił się obraz ostatniej wspólnej misji. Przeszukiwali budynki w najbliższym mieście, a raczej jego ruinach. Ta akcja z kanibalami pod sklepem. Od tego wszystko się zaczęło...

Po chwili pick-up z literą "W" na masce jechał w stronę wskazaną przez dziewczynę. Młodzieńcy siedzieli w ciszy i wpatrywali się w ziemie. Wiedzieli, że przed nimi ciężkie chwile.

***

Verd i Gass siedzieli na mocno nadgryzionej przez czas sofie, w jednym z bardzo dobrze zachowanych budynków. Gdyby nie farba odchodząca ze ścian, powibijane szyby w oknach i ogromna dziura w frontowej ścianie to naprawdę byłoby tu przytulnie. Młodzieńcy spoglądali na plac miasteczka, który mogli obserwować przez wielką wyrwę. Był w bardzo dobrym stanie. Stojące latarnie, kilka lejów po wybuchach, prawie nienaruszona zabudowa. Verdy jeszcze nigdy nie był w tak dobrze zachowanym miejscu. Gass wziął głęboki oddech, oparł się wygodnie i zamknął oczy. To co usłyszał od kolegi było dla niego szokiem. Wcześniej twierdził, że prawdopodobieństwo spotkania się kolegów z plutonu po wrogich sobie stronach barykady jest naprawdę małe. Jak się okazało było to błędnę myślenie.

- Spędziliśmy ze sobą ponad dziesięć lat, a teraz się pozabijaliśmy... - powiedział podsumowując ostatnie wydarzenia.

- Chujowo wyszło - stwierdził Verd

Znów zapadła głucha cisza. Młodzieniec wstał i kulejąc podszedł do dziury w ścianie. Spokojnie mógłby się w niej zmieścić samochód ciężarowy. Oparł się o krawędź i założył ręcę na piersiach. Na placu panował bardzo duży ruch. Członkowie Watahy opatrywali rannych, sprawdzali stan pojazdów i szacowali straty.

- Dostaliśmy w dupę... - Gass stanął obok kolegi

- Nie wiem co o tym myśleć - Verd wskazał ręką na cały plac. - Może to był błąd wstępować w ich szeregi? Może to oni wpajają nam propagandę?

Gass spojrzał na młodzieńca. Widać było, że walczy ze swoimi emocjami.

- Ja nie wrócę do OOP - odrzekł w końcu - Gdyby nie ci ludzie byłbym trupem. Za krótko jesteś w wilkach, dlatego się jeszcze wahasz. Oni nie zostawią cię gdy zaatakuje cię kupa kanibali.

Verd zdawał sobie sprawę, że to jak cały pluton zachował się pod sklepem w stosunku do Gassa, było okropną hańbą. Nie dziwił się, że przez to młodzieniec jeszcze bardziej znienawidził OOP. Właściwie to każdy z plutonu nienawidził Organizacji (no może oprócz sierżanta Lessa), pomimo tego, że dla niej służył. Verd pamiętał jak jego entuzjazm do całej tej szopki malał z roku na rok.

- Ja nie chce tam wracać, ale nie wiem czy tu będę szczęśliwy - zaczął

- A przypomnieć ci jak się uśmiechała twoja mordka kilka dni temu, gdy spacerowałeś po obozie? - Gass zmienił ton wypowiedzi.

Verd wiedział, że to była prawda. Kilka dni temu przysięgałby, że jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Teraz to wszystko w nim przygasło.

- Wybacz stary, to co się stało... - nie wiedział jak ma się wytłumaczyć - Po prostu muszę wszystko sobie poukładć w głowię.

To powiedziawszy ruszył w stronę środka placu, by dowiedzieć się jaka jest sytuacja i o czym zawzięcię dyskutują mężczyźni z Howedsem. To był błąd. Gdy zobaczył młodzieńca, przywódca Watahy bez zastanowienia wcielił go w grupę zwiadowców. Ich zadaniem było sprawdzenie tego co spowodowało ucieczkę ludności.

- Napewno dasz sobie rade, Verdy - zapewniał dowódca

- Jasne, jasne - odpowiedział młodzieniec pomimo tego, że miał inne zdanie

Kurwa mać pomyślał w co ja się wpakowałem...

Hej!
Zapraszam do czytania mojej drugiej opowieści "To nie miało nastąpić", na której przyznam też mocno mi zależy.
Pozdrawiam :)

Początek końca (ZAWIESZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz