[ s e v e n ]

70 15 7
                                    

- No i co się chichrasz jak zdychająca hiena? - zapytałem, przeglądając się w lustrze. Tak, wyglądałem zajebiście ponad skalę i jeszcze trochę. - To normalne przecież, znamy się już długo. I, obiecuję, że Cię utopię w kałuży, jak zaczniesz fangirlować, niedorozwinięty delfinie.

Głos w słuchawce ucichł, otworzyłem drzwi i minąłem próg, myśląc o nadchodzącym spotkaniu, co powodowało jeden z moich odruchów bezwarunkowych - banan na pół mordy, a że trwało to już jakiś pół godziny, to mięśnie mojej biednej twarzy były na granicy wyczerpania.

- Zazdroszczę Ci trochę - usłyszałem, drzwi kliknęły cicho, zablokowane kluczem - Spotykasz się ze swoim przyszłym chłopakiem, kiedy ja nadal mam na fb status "czeka na swoją bogatą Bestię".

Walnąłem się mentalnie w czoło, słysząc ten głupi komentarz. Jezu, idiotą to się trzeba urodzić, bo ten okaz jebutnie wychodzi poza skalę debilizmu nabytego.

- Chyba masz na myśli "czeka na swojego ślepego księcia". - Cora wysłała w moją stronę kilka ciekawych epitetów, zanim odezwała się ponownie, bez złówrożbnego mruczenia pod nosem.

- Chuj Ci w oko, bo w dupę to przyjemność - parsknąłem śmiechem, zachodząc powoli na przystanek autobusowy. - Dobra, ja kończę, bo Złoto się samo nie wbije. Tylko nie jęcz tam zbyt głośno, nie chcę dostawać kartek z zażaleniami od ludzi za nieprzestrzeganie przez was ciszy nocnej, czy popołudniowej sjesty.

///

Siedziałem sobie z kubkiem kawy w jednej ręce i telefon w drugiej. Studiowałem wzrokiem statystyki wschodzącej nowej postać w grze, czekając na Edena. To coś miało się spóźnić, więc umiliłem sobie czas wizytą w kawiarence, zakupem napoju i plaszczeniem dupy na twardej, drewnianej ławce.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam zbytnio? - uniosłem wzrok znad ekranu, słysząc ten znajomy głos, a mięśnie na mojej szczęce zadrgały, kiedy powstrzymałem się od wyszczerzenia zębów w uśmiechu. Przyszedł, a w dłoni trzymał papierową torebkę, z logo znanej u nas kawiarni. Nonszalancko zablokowałem telefon, z gracją małpiszona w betonowych butach schowałem go do tylnej kieszeni i odrzuciłem grzywę na bok, próbując przy tym wyglądać jak bóstwo wyjęte z obrazu.

A nie wyszło mi to w cholerę, bo telefon wymsknął mi się z rąk, a grzywka i tak wleciała mi w oczy, gdy nagle wiatr zadecydował się zawiać, nie w tą stronę, w którą powinien. Więc wyglądałem jak po przeżyciu trzęsienia ziemi, czy tornada.

Chłopak parsknął śmiechem, przysiadł się i podał mi torebkę.

- Miło się w końcu spotkać, nie? - zapytał, a ja w końcu uśmiechnąłem się i luźno oparłem o ławkę.

- Cóż, może nie jest to pięciogwiazdkowa restauracja, sceneria do zabytków UNESCO nie należy, nawet burdel w moim pokoju jest bardziej sympatyczny niż ta zakichana ulica, ale tak, miło się spotkać twarzą w twarz.

Zaśmiał się i jak szybko usiadł obok mnie, tak szybko teraz wstał i pociągnął mnie za rękę. Spojrzałem na niego, nie ogarniając co ta pierdoła zamierza ze mną zrobić. Po drodze widziałem sporo ciemnych zaułków.

Nie żebym miał narzekać.

- Skoro się nie podoba, było zaproponować inne miejsce. - Eden uśmiechnął się, a moje serce podskoczyło jak Wojtek na wuefie (kto ma wiedzieć, ten wie)*, roznosząc po moim ciele przyjemny dreszcz.

- Ja proponowałem ten piękny, egzotyczny park w centrum. Dwadzieścia na dwadzieścia metrów dzikich, plastikowych roślinek. Byłoby na co popatrzeć, a nie jak tutaj, karmić raka płuc dymem z fajek tych niedorozwiniętych uczniów pierwszej podstawówki. - chłopak już otwierał usta w kontrargumencie, więc szybko mu przerwał, gdyż sam innych nie posiadałem. - A tutaj zawędrowałem, bo pewien jegomość, palcem nie wskażę, stwierdził że się spóźni. Więc ja, żeby nie wyglądać jakby mnie laska wystawiła, zrobiłem sobie spacerek krajoznawczy, aż trafiłem do tego obrazu nędzy i rozpaczy.

Pierdzieliłbym dalej swoje głupoty, gdyby nie śmiech albinosa, który przerwał moją wypowiedź. I w sumie chwała mu za to, bo nie dość, że na żywo jego śmiech brzmi lepiej, niż można się spodziewać, to sam mógłbym w swojej wypowiedzi zabrnąć za daleko i dostać hiperwentylacji.

- Dobrze, dobrze, zrozumiałem. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. - chłopak uderzył się lekko pięścią w klatkę, a ja uśmiechnąłem się lekko, żeby poczuł, że odpuszczam mu jego przewinienia. - A teraz, możemy się przejść? Niedaleko zostawiłem samochód, możemy się gdzieś przejechać. Jakieś pomysły, czy jeździmy jak debile dookoła miasta?

Udałem zamyślenie.

- Wiesz, jeżdżenie jak debil brzmi kusząco, ale akurat mam wolną chatę do jutra, to możemy wbić, schlać się piccolo i soczkiem pomarańczowym i śpiewać hymn Niemiec na balkonie.

Uniósł brew ku górze, uśmiechając z rozbawieniem.

- Jeśli mnie tego nauczysz, to możemy śpiewać nawet Bogurodzicę, ale to dopiero po kilku kieliszkach soczku. Jabłkowego.

- Gardzisz pomarańczowym? - odsunąłem się od niego, mrużąc oczy. Ten tylko wywrócił oczami i zaczął iść tyłem w stronę pobliskiego parkingu.

- Nie gardzę, ale po jabłkowym mam lepszą jazdę. - białe ząbki błysnęły w uśmiechu, który mi posłał.

- Skoro tak, niech będzie. Ale mam nadzieję, że nie piłeś tego soczku, zanim wsiadłeś do auta? - odpowiedziało mi jego spojrzenie pełne politowania i już wiedziałem, że jesteśmy zgubieni.

A jeszcze nawet nie dojechaliśmy do mojego domu.

Tam to dopiero spodziewałem się być świadkiem i członkiem dzikich akcji, które mogłyby zostać opisane albo w Grey'u, albo w Piekle Dantego.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 22, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Więcej niż Gra [yaoi]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz